poranne deszcze wściekłe burze
pod czerwonym niebem budzę się wciąż
czym nakarmię swe sny niedokończone
gdy odejść muszę stąd
poranne wyścigi na niby
ścieżką przyduszonych łez
kto obejrzy się za siebie
utraci oczy swe
ledwo dostrzegam swą twarz
w zaparowanym lustrze zła
czy wszyscy staliśmy się
wodoodporni
czy to tylko paranoja ma
paranoja
i
ja
środa, 19 stycznia 2011
WODOODPORNI
poniedziałek, 8 lutego 2010
TĘSKNOTA
Miałam kiedyś wiele marzeń
a nocą wiele pięknych snów
tak wiele pragnień unosiło się
w oddechu lirycznych słów...
Dziś nie chce snów ani marzeń
bo cóż jeszcze potrzebne mi
moje szczęście i spełnienie
cały mój świat - to właśnie Ty...
I czy można kochać aż tak
z tęsknoty umierać dzień w dzień
bo kiedy nie ma Cię przy mnie
moje życie zmienia się w cień...
Pragnę byś znów przytulił mnie
i znikło wszystko wokół nas
pragnę znów pocałować Cię
sprawić by zatrzymał się czas...
Pragnę patrzeć w Twoje oczy
dopóki nie zamknie ich sen
i czekać będę aż wrócisz
bo jak żyć bez Ciebie - nie wiem...
sobota, 19 września 2009
GDZIE JESTEM?
marzenie z dziecinnych lat
by odejść z tego świata
nie widzieć więcej dnia
dosyć mam swego odbicia
dosyć nocy mokrych od łez
dosyć przeklętej delikatności
którą rani niedostrzegalny cień
tylko śmierć wisi nad nami
wychudzonymi poetami
których nawet w snach
dręczy smutek i strach
wtorek, 30 grudnia 2008
DESZCZOWE GOŁĘBIE
igra z rozgwieżdżonym niebem
w nerwowym miejskim oddechu
zielone pulsują ulice
mkną nocne autobusy odurzone winem
a w oknach
w oknach gasną światła
spadły z nieba deszczowe gołębie
serca swe rozbiły o nierówny bruk
a nad nimi tysiąc stóp co przed siebie gna
a pod nimi kryształowe puste cegły
gdzie śpi złoto zimne bardziej niż lód
i drga pytanie
drga pytanie o sens
a Ty co śpisz zamknięty w kolorowych snach
czy słyszysz nocnych ptaków głos
czy trzymasz w dłoni ten kawałek serca drogi
a w nim oczy co błyszczą dla Ciebie
uśmiechem tych dla których świat nie kręci się
i zamarznięte
zamarznięte na policzkach łzy
Tychy, 29 XI 2008
poniedziałek, 17 listopada 2008
OSTATNI NOCNY BLUES
kolejny dzień minął - tak, to cieszy mnie,
a miasto pachnie muzyką, świateł grą
i uciec chcesz od życia, co rani duszę Twą,
więc wymykasz się, daleko, nie wiadomo gdzie,
zasypia ból, gdy szklana kula kręci się,
lecz w oddali ktoś gra ostatni nocny blues -
kołysankę do wiecznego snu...
Uśmiechnij się do mnie, jak w każdy dzień,
uśmiechnę się też, choć w sercu tkwi cierń,
powiedz mi, powiedz, bo wiesz co on wróży -
czy znajdę na końcu piękny kwiat róży?
Nocą ciemną znów włóczę się,
śmierć miejskim tramwajem wciąż ściga mnie,
byle już nie płakać, samotności i walki mam dość,
gdzie ta uliczka? gdzie o ból uderza kość?
czerwone płaszcze, jak niedopałki migają tam,
duszone pod ślepymi butami, jak ja to długo znam,
lecz w oddali ktoś gra ostatni nocny blues -
kołysankę do wiecznego snu...
Katowice, 13 XI 2008
poniedziałek, 3 listopada 2008
TRAMPKI
† R.R.
z mego okna odleciały wróble
więc na mnie chyba już czas
lecz nie będę się żegnać nie
chcę by ktoś pamiętał mnie
tabletki litością powlekane
i igły co bezsilnie skraplają duszę
opuszczę długie białe korytarze
obojętnością wykrzywione twarze
wezmę trampki i rozstrojoną gitarę
na dachu betonowego miasta usiądę znów
wyłożę nogi na jedną z pięknych chmur
naiwnie pragnąc rozwiać samotność i ból
jak długo można przez życie w trampkach iść
powiedz jak żyć nie kochając nigdy nikogo
lecz miłując cały świat i ile mam do zapłacenia
za to by w życiu nie mieć nic do stracenia
odleciały wróble więc chyba już czas
zostawię wszystko bo cóż zostanie tu -
kilka słów pachnących jak bez
i morze wyschniętych łez
niedziela, 28 września 2008
PRZERWANY PŁACZ
ta maska tak boleśnie rani twarz.
Nie chcę już dłużej milczeć,
choć słowa z duszy poderwać nie mogą się,
jak ptaki bez skrzydeł...
Nie chcę już dłużej wykrzywiać ust,
w nieszczerym uśmiechu nadziei,
wciąż łykać łzy, by nikt nie widział ich,
a nocą cicho łkać w poduszkę...
Nie chcę już dłużej
walczyć ze sobą o każdy dzień,
dusić się bólem przed każdym snem...
Nie chcę już dłużej
grać w dziwną grę,
lecz wciąż nie wiem jak przerwać ją,
mimo, że prawdy nie lękam się...
Nie chcę już dłużej ukrywać
tego Pięknego Światła,
które...
Czy pomożesz mi
odnaleźć się w Twoim świecie?
Czy podasz mi swą dłoń,
gdy z cienia w światło wejdę?
Czy odwrócisz jasne oczy,
gdy ujrzysz mą prawdziwą twarz?
Czy przeklniesz mnie za milczenie?
Czy może zrozumiesz,
że...
piątek, 26 września 2008
Kazimierz Dąbrowski
PRZESŁANIE DO NADWRAŻLIWYCH
Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
za waszą czułość w nieczułości świata,
za niepewność - wśród jego pewności,
za to, że odczuwacie innych tak, jak siebie samych,
zarażając się każdym bólem,
za lęk przed światem, jego ślepą pewnością,
która nie ma dna,
za potrzebę oczyszczania rąk z niewidzialnego nawet brudu ziemi,
bądźcie pozdrowieni.
Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
za wasz lęk przed absurdem istnienia
i delikatność nie mówienia innym tego, co w nich widzicie,
za niezaradność w rzeczach zwykłych i umiejętność obcowania z niezwykłością,
za realizm transcendentalny i brak realizmu życiowego,
za nieprzystosowanie do tego, co jest,
a przystosowanie do tego, co być powinno,
za to, co nieskończone - nieznane - niewypowiedziane, ukryte w was.
Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
za waszą twórczość i ekstazę,
za wasze zachłanne przyjaźnie, miłość i lęk,
że miłość mogłaby umrzeć jeszcze przed wami.
Bądźcie pozdrowieni za wasze uzdolnienia - nigdy nie wykorzystane -
(niedocenianie waszej wielkości nie pozwoli poznać wielkości tych, co przyjdą po was)
za to, że chcą was zmieniać, zamiast naśladować,
że jesteście leczeni, zamiast leczyć świat,
za waszą boską moc niszczoną przez zwierzęcą siłę,
za niezwykłość i samotność waszych dróg,
bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi.
poniedziałek, 22 września 2008
Podwójna droga
- Panie, dlaczego masz takie smutne oczy? - spytała, lecz nic jej nie odpowiedział.
- A ty dlaczego masz smutne oczka? - zadał to samo pytanie i także nie usłyszał odpowiedzi.
- Czy mogę pomoc Ci nieść ten krzyż? Wiem, że niewiele uniosę, ale pozwól mi - prosiła.
- Chcesz podążyć Moją drogą, aż na sam szczyt?
- Chcę - kiwnęła głową.
- Ale musisz wrócić do miasta, bo tam na ciebie czekają i cię potrzebują.
- Wiem... Lecz jak mam tam spokojnie żyć wiedząc, że Ty jesteś sam i niesiesz taki wielki ciężar? Wrócę i za dnia będę z nimi, a nocą, gdy wszyscy zasną, przyjdę do Ciebie i pomogę Ci. Pozwól mi...
I Pan Jezus się zgodził. Wiele razy słońce wschodziło i zachodziło, zmieniały się pory roku, a dziewczynka każdy dzień spędzała w mieście z innymi ludźmi i nocą podążała górską ścieżką, niosąc krzyż z Panem Jezusem. Lecz pewnego wieczoru, gdy wchodziła na górę, nie zastała Go. Wołała i szukała, ale nie przyszedł. Zupełnie jakby zniknął. Na drodze został tylko kawałek krzyża. Dziewczynka wzięła go i ze łzami w oczach poszła dalej. Wiedziała, że On gdzieś jest, że nie mógł umrzeć i kiedyś wróci. Droga zwężała się z każdym krokiem, nogi grzęzły w śniegu, wokół otaczała ją coraz gęstsza mgła i przenikliwy chłód. Szła, a każdy krok był wygraną walką. Niosła tylko niewielki kawałek krzyża, lecz był on często ciężarem ponad siły. Bo osiadła na nim samotność, tęsknota, osiadł płacz... Pan Jezus nie odszedł, był zawsze tuż obok, niosąc przy niej Swoją część krzyża. Lecz dziewczynka nie mogła Go już zobaczyć. I nie widziała, nie czuła nawet Jego obecności... Wierzyła. Taka była droga na szczyt...
czwartek, 18 września 2008
autotematycznie
JEDEN ZWYCZAJNY DZIEŃ
Nie chcę litości, nie pocieszaj mnie.
To dla mnie jest ten krzyż i ja go muszę nieść.
I nie mów mi, że rozumiesz.
Puste słowa nie znaczą nic.
Nie, nie ty nie wiesz, bo skąd masz wiedzieć
czym jest ciemność, która mnie otacza,
wieczny mrok, znienawidzony mrok
i w jego głębi duszący strach.
Jeden dzień skąpany w strudze słońca,
pełen barw jeden dzień...
Czy to tak dużo, o tak dużo proszę?
Jeden zwykły dzień.
Pamiętam jak, jak chciało mi się żyć,
jak bardzo cieszył każdy świt.
Nagle przerwany kolorowy film,
zgasły światła, nastała noc.
Jak wyglądasz? Skąd to wiedzieć mam.
Twój głos i zapach - to jedyne znam.
Co z nami będzie? A co może być
kiedy ciemność zatrzasnęła drzwi?
Dżem, z płyty "Pod wiatr"
sobota, 13 września 2008
ZAGUBIENI W HISTORII
o pamięci brzeg stromy uderza znów...
Krwawych nocy, krwawych świtów zapach mdły,
żar walki, śmierci chłód w lustrze wody lśni.
Zapadła czerwono-czarna kurtyna,
skrzydłami jęku, bólu okryła świat,
w złym dramacie zaczęli ludzie grać i
pod maskami stracili własne twarze.
Zagubieni w historii, zagubieni,
zatopieni w kałuży nienawiści,
w wir rzuceni, w wir cieni własnych myśli,
zastygli w krwawym odruchu ataku.
Dziś nasze oczy otwiera prawdy wiatr,
na piasku wojny martwy Twój został ślad,
karabin i kula rdzawa Twoją krwią,
tylko marzenia gdzieś w niebie skryły się.
Opadła czerwono-czarna kurtyna,
gdyś nocą życie za życie brata dał...
Niech światło miłości zwróci ludziom twarz,
niech okrywa nas braterstwa jedwabny płaszcz.
sobota, 6 września 2008
Widzieć Cel
szczerze mówiąc poeta czaruje -
aby myśl żyła słowem,
a nie umarła wyrazem.
sobota, 30 sierpnia 2008
KRAJOBRAZ NOCY
wokół same lustra otaczają ich,
nie widzą nic, nie, nie słyszą nic, nic nie czują...
Dżem, Wokół sami lunatycy
niech szkarłatny blask kolejnego papierosa nie prowadzi Cię,
śpij spokojnie, bo ktoś powiedział, że życie jest snem,
a jeśli życie to tylko sen, dlaczego, dlaczego ja nie śpię?
Czarne myśli, czarne jak kruki, na mym oknie przysiadły,
ich ślepe, głębokie oczy wypatrują mego serca upadku,
by rzucić się, by przygnieść mnie, by polała się krew,
krew dziwna, niewidzialna, nikt nie zmyje jej.
Uśpiony świat cicho oddycha, nieświadomy swego snu,
chcę krzyczeć, nie mogę, samotność tak dusi mnie,
ta samotność paląca - oderwijcie ją od duszy mej,
mamo zbudź się i powiedz, że słońce nie jest złudzeniem...
Naiwne, nieme wołania, jak echo wśród skał gubią się,
próżno szukam zrozumienia, tej bezsenności nie leczy się,
nikt nie przyjdzie, nie zobaczy, nie usłyszy mnie,
każdy pogrążony we własnym koszmarze lub śnie...
piątek, 29 sierpnia 2008
PAN W CZARNYM KAPELUSZU
między nami mury świata i czasu, lecz my znamy się.
To on kiedyś przyszedł, w gwiezdnym blasku nocy,
czarny płaszcz i kapelusz, smutne, piękne oczy.
Nie pytaj mnie wciąż, czemu drzwi nie były zamknięte,
zapomniałaś już, jak żyje się, kiedy ma się za duże serce?
W za dużym sercu - za dużo myśli, zbyt głębokie morze szumi,
a inni, przecież inni ludzie po suchym lądzie włóczą się,
oddychający ziemią nie pojmą zatopionych w szaroniebieskiej wodzie,
więc nie dziw się, bo i Ty chciałaś, by ktoś nosił Twoje oczy.
Smutne oczy, smutne jak moje, spod kapelusza wyłaniały się,
nie było słów, śpiewaliśmy ciągle, ja o nim, a on o mnie.
Nie oburzaj się wciąż, czemu rozumiemy swój język dusz -
my, nie spieszący się na świat, urodzeni bez szans na ziemski raj.
Między nami mury świata i czasu, lecz my znamy się,
znamy się tylko ze snów, to nie dziwi mnie.
poniedziałek, 25 sierpnia 2008
36 GODZIN
Któregoś dnia, a był to nawet piękny dzień,
spadło z nieba słońce, martwe runęło na ziemię
i nie pamiętam już nic, nie wiem co stało się -
długi lot, noc i chłód, który w żyłach zamroził krew.
Po co mi oczy, w ciemności nie dojrzą niczego,
nie ma tu nawet strachu, własne myśli tylko przerażają mnie,
ta dziwna wszechobcość - świat o śmierć potknął się,
noc i dzień nie różnią się, doba 36 godzin trwa.
Zabrali mi sen, zabrali, pewnie bali się,
że jeśli zasnę nie będę chciała już obudzić się,
lecz ja wiem, wiem ile jest warta droga mojego życia
i gdy nogi znów połamią się, na skrzydłach do końca polecę.
36 godzin - pustych jak bólu śpiew,
36 godzin, 36 daremnych łez.
Gdy sen nie przyjdzie, nie próbuj sam zasnąć, nie,
nie lękaj się o oddech, kiedy toniesz, to jeszcze nie koniec,
nie żałuj słońca, bo słońce na ziemi odbiciem światła jest,
jeśli ciemność przepłyniesz, zobaczysz, gdzie mieszka Sens.
piątek, 22 sierpnia 2008
BLIŻEJ NIEBA
Blask dni spokojnych jak sen urwał się,
jak ptak słoneczny horyzontu przeszył granicę
i co mi zostało - noc, pustka i chłód,
a myślałam, że go znam, że potrafię narysować ból.
Którejś nocy w piekle zostawiłeś Panie mnie,
lecz to nie był koniec, nie był to koniec, nie,
życie płynęło, świat dalej kręcił się,
a w moje serce wedrzeć chciała się śmierć.
Bo piekło to nie żar, strachu i jęku hymn,
piekło to pustynia, pustynia lodu i wiecznej ciszy,
świat, w którym jak słońce za chmury schowałeś się
i nie umiem, nie mogę znów odnaleźć Cię.
Samotność jak nóż, duszę na kawałki tnie,
gdzie Ciebie nie ma, tam wszystko kończy się,
lecz tak być musi, tej drogi smak muszę znać,
a u jej bramy czekasz w blasku wschodzących gwiazd.
Bliżej nieba będę, gdy za rękę znów weźmiesz mnie,
kiedy za plecami zostaną martwe piaski pustyni.
Cóż z tego, że w wyobraźni inny jawił się świat,
cóż z tego, że ta droga łatwiejszą wydawała się?
Słowa nie cofnę, nie zmienię, zawrócić nie chcę,
nawet gdy po gruzach szczęścia przyjdzie iść,
nawet gdy świat zbolały na barkach serca trzeba będzie nieść...
niedziela, 17 sierpnia 2008
NAJWIĘKSZE MARZENIE
masz wszakże to, czego wielu nie może mieć, o nie.
Trwały dom, za oknem zielony śpiewa ptak,
przyjaciół piękny bukiet - kwiatów niewiędnących czar,
poezji oddech, pod poduszką księga mądrości otwarta,
więc czemu budzisz niebo, czego jeszcze ci brak?
A gdyby tak przeżyć jeden szczęśliwy dzień,
choć szczęście dla mnie za dużym słowem jest.
Pełnych spokoju godzin szesnaście pragnę, pragnę, o tak,
z uśmiechem się zbudzić, z uśmiechem płynąć w nocną dal,
od wschodu do zachodu nie widzieć zmartwień chmur,
niczego nie ukrywać, nigdy więcej, nie
i nie czuć bólu, nie czuć go wcale.
Niech żadna kropla deszczu, deszczu kropla zła,
nie zmyje radości jednego szczęśliwego dnia.
Nie pytaj czego od życia mogę jeszcze chcieć, o nie,
chyba, że i Ty wiesz, dobrze wiesz, jak to jest -
wciąż walczyć ze sobą o kolejny życia dzień,
co noc żebrać w niebie o krótki, spokojny sen.
Duszony wiecznie łzami, co popłynąć nie mogą, mów
czy zbyt wiele chcę, szczęśliwy dzień za pięknym marzeniem?
sobota, 16 sierpnia 2008
GORZKIEJ CZEKOLADY SMAK
ks. Józef Tischner
Nie prawdy szukaj, tylko kolegów,
kto szuka prawdy zostaje sam.
bo choć jedna jest prawda, każda droga swój język ma.
Robisz to dla nich, wiem, lecz oni nie zrozumieją Cię,
a samotność gorzkiej czekolady ma smak,
smak, który psuje najpiękniejsze dary życia.
Gorzkiej czekolady smak,
już na pamięć, na pamięć znam,
lecz nie podziwiam siebie, o nie,
dobrze wiem - to żadne poświęcenie.
Innego życia nie mogę znać,
innej czekolady nie znam -
i nie chcę brać, nie, nie chcę brać.
Nie pytaj czemu milczę, czemu udaję wciąż,
wolę, jak się uśmiechasz, a gorycz słodyczą staje się.
Lecz kiedy odejdę, bo kiedyś odejdę stąd,
zostawię ci kawałek mej czekolady i wtedy
poczujesz przez chwilę, jak smakowało całe moje życie.
Nie prawdy szukaj, tylko kolegów, na mych błędach się ucz.
piątek, 15 sierpnia 2008
CZARNA KREDKA
Widzisz Panie, dzisiaj znów piszę wiersz,
nie wiem po co i dla kogo on jest,
nie wiem, nie wiem nawet tego czy,
czy to ma jakikolwiek sens.
Czarna kredka dłoń rani jak nóż,
i tylko Ty widzisz ślady krwi w tle,
piękne myśli w bieli kartki konają,
to nie słowa, nie, to zastygłe litery.
Po nocy znów przychodzi noc,
kolejna ciemna, samotna noc...
Mówią mi ludzie, każdy ma nieraz zły dzień,
zły miesiąc, rok, złe życie też zdarza się?
Na pustyni nie odliczam czasu,
na pustyni szukam drogi bez gwiazd,
obcość i cisza otaczają mnie, życie zamarza,
więc to tak łatwo, tak łatwo umierać może świat?
Widzisz Panie, dzisiaj znów piszę wiersz,
z ciemnego nieba, ciemności prószy śnieg...
A ja marzę o tym, marzę, że ktoś nie przeklnie tej,
co dla nieba piechotą do piekła wybrała się.
Beznadziei wiatr piaskiem w oczy tnie,
z oczu łzy płyną, że nie skończyły się dziwi także mnie.
Krew już rozlana, kredka czarna złamała się,
co będzie - wiem, nie boję się, nie.
poniedziałek, 11 sierpnia 2008
MOTYL
gdy kiedyś nie odpiszę na Twój list
nie podniosę słuchawki gdy zadzwonisz
gdy już więcej się nie spotkamy
pomyśl że tak musiało być
czasem wśród ludzi rodzą się motyle
piękne odmienne niezwykłe
za delikatne by żyć
bo żyły zbyt cienkie by szyć nimi przyszłość
oddech zbyt płytki by można mu ufać
myśli kruche bardziej niż szkło
gdy kiedyś nie odpowiem uśmiechem za uśmiech
słowa żadnego nie usłyszysz z mych ust
gdy zamiast mnie znajdziesz zaschniętą kroplę
krwi
pomyśl że tak musiało być
może któregoś dnia obudzisz się
i rozpłynie się w słońcu zły sen
lecz jeśli byłam tylko motylem
spal mnie w swojej pamięci
piątek, 11 lipca 2008
BIAŁY WSCHÓD
Choć macie sami doskonalsze wznieść;
Na nich się jeszcze święty ogień żarzy,
I miłość ludzka stoi tam na straży,
I wy winniście im cześć!
Czy pójdziesz, gdzie słońce wschodzi na biało,
za horyzont ciemności i zła,
serduszkiem czystym zmyjesz krwi łunę, strach -
gwiazda wolności odzyska blask...
Zachodni wiatr nie przynosi chłodu,
na niebie grozy gwiazdy trwogą drżą,
z nieba grozy miast snu prószy ogień i popiół –
to kolejny krwawy zmierzch.
I byłeś tam, sam jeden, bez cienia -
cień okrył świat całunem wszechśmierci,
bladymi rączkami z gruzów domu stawiałeś
barykadę dla Polski.
Pójdziesz tam, gdzie słońce wschodzi na biało,
za horyzont ciemności i zła,
serduszkiem czystym zmyjesz krwi łunę, strach -
gwiazda wolności odzyska blask...
Jeszcze był wczoraj śmiech i zabawki,
drewniany miecz dziś na pół złamany,
od dziś na małym ramieniu wiek ślad swój znaczy
karabinem żelaznym.
Na czole orzeł, nad czołem wyrok,
serce bije między nalotami,
oczy smutkiem pokryte i zimnem ogrzewał
szkarłat krwi przyjaciela.
Poszedłeś, gdzie słońce wschodzi na biało,
za horyzont ciemności i zła,
serduszkiem czystym zmyłeś krwi łunę, strach -
gwiazda wolności zyskała blask...
środa, 9 lipca 2008
WRÓBELEK
nie miałeś niczego
prócz kilku zeschniętych łez
okalających czerwień serca
bo zostawiłeś tron koronę
i płaszcz i miecz
lecz byłeś tak wielki w swej małości
tak piękny w szarości delikatnych skrzydeł
tylko oczy Cię zdradziły oczy głębokie
spojrzenie odrzuconej miłości
nie miałeś niczego
prócz błękitu jasnych myśli
wypływających jak strumienie z czoła
i prócz dziobka złocistego
od promieni słodkich słów
to ptaki śpiewały wśród porannej ciszy
że moc ze słabości pochodzi
moc w słabości nie spala się
moc nie boi się własnych łez
piątek, 4 lipca 2008
Podróż do przeszłości - CIEŃ WOJNY
ŚWIAT BEZ CZŁOWIEKA
Świat bez człowieka,
bez głosu wśród huków zła.
Spadł deszcz nicości,
numerami wpalał się w życie.
Cyfrę bezkształtną zrobił z braci
w oczach wielkich,
upadłych tak nisko.
Nie ma, nie ma CIEBIE,
i dalej nie wiem jak masz na imię...
26.03.2006
ŚMIERĆ HARCERZA
za dużo radości
pieśń się skończyła
już czas
wyrosły ci skrzydła
odfrunąłeś na zawsze
do twoich gwiazd
za dużo miłości
zostało
łzy
jeszcze za ciężkie
by wzbić się
do nieba
29.03.2006
piątek, 27 czerwca 2008
NOCNE OKNO
nocne okno jest jak brama
oddziela moją duszę od duszy świata
często je otwieram bo wiedziesz musisz
że choć noc przekleństwem bywa
porzucić nie mogę jej dróg tajemnych
za oknem niebo pogodne
uśmiecha się gwiazdozbiorami
a w otchłani mej duszy
znowu pada deszcz
i księżycowa poduszka mokra wciąż
od świeżych cichych łez
za oknem poranne słońce gasi gwiazdy
śpiew ptaków budzi kwiaty
a w otchłani mej duszy
zmęczenie ugasza smutek
i czyiś Głos kojący pomaga wstać
uśmiechnąć się do nowego dnia
nocne okno jest jak brama
oddziela moją duszę od duszy świata
często je zamykam bo pomyśl sam
na cóż zdałby się światu widok
cichych niemych łez
środa, 25 czerwca 2008
NIEBIESKI KWIAT
którejś nocy wyrosłaś nagle
bez słońca i wody zakwitłaś kolorami tęczy
byłaś jak cud radosny pośród otchłani rozpaczy
jak najpiękniejszy kwiat w ogrodzie mej duszy
pozwoliłam ci rosnąć
zapuścić korzenie w najskrytszą głębię
miałaś wszystko
słoneczną radość
gwieździstą nadzieję
chłodną rosę z nocnych łez
i żywy deszcz z głębin myśli
w moim ogrodzie
byłaś królowa piękna
nosiłaś koronę z mojego życia
więc powiedz mój kwiecie
dlaczego usychasz
dlaczego umierasz
poezjo
czwartek, 19 czerwca 2008
BEZSENNOŚĆ
Nic bardziej nie kocha słońca
i serce utulone własnym strachem -
bo dla nich pierwszy promień jest jak balsam dla rany,
a drugi jak przypomnienie o jej krwawieniu...
Jeżeli sen zabiera nam połowę życia,
to bezsenność zamiast rekompensować "straty" -
pozostawia nam go tylko tyle,
by wystarczyło na utrzymanie się przy nim...
wtorek, 17 czerwca 2008
sobota, 14 czerwca 2008
CZASEM NIE TRZEBA TYTUŁU
moja poezja
czasem nie lubi być
poezją
trudno jej powstrzymać swe aktorskie tendencje
przebiera się za prozę
układając wykrzywione miny
w schemat wersyfikacyjny
chyba za dużo ćwiczeń
z poetyki
chyba za mało
snu
a może nic
sprawiło -
że siedzi milcząca
skąpana w blasku szarości
w oczekiwaniu na promień słońca
moja poezja
czasem lubi się
obrażać
choć ma się przy mnie tak dobrze
nie więziona w formie sylabicznej
sylabotonicznej
żadnego heksametru
romantycznego trzynastozgłoskowca
średniówki
7 plus 6
jak już to tylko małe eksperymenciki
zupełnie niewinne
bezbolesne
moja poezja
może jest za bardzo
rozpieszczona
a może taka się urodziła
piątek, 6 czerwca 2008
Milcząca Walka
Tamtej nocy męczyły mnie bardzo złe sny. W końcu obudziłem się na dobre, na zegarku dochodziła czwarta. Konrada nie było w namiocie, wyszedłem więc, żeby się rozejrzeć. Znalazłem go niedaleko, siedział na zboczu pod drzewem, skąd rozciągała się szeroka panorama na góry.
- Bezsenność? – moje pytanie zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie, gdyż doskonale wiedziałem, że cierpi na to od dziecka. W odpowiedzi kiwnął głową. Zaczęło dopiero świtać, ale dostrzegłem, że pod jego stopami leżał mały, drewniany miecz, który od dawna nosił na szyi. Był przełamany na pół.
- Kono, twój miecz... Już chyba nic z niego nie będzie. Co się z nim stało?
- Nic. Sam go połamałem – odpowiedział spokojnie.
- Ale pamiętam jak długo go robiłeś, był dla ciebie symbolem nieustannej walki dobra ze złem. Zmiana przekonań? – zapytałem trochę zdziwiony.
- Nie, żadna rezygnacja czy zmiana. To tylko modernizacja.
- Z drewnianego na metalowy, czy z mniejszego na większy?
Uśmiechnął się.
- Stary, kiedyś trzeba zmądrzeć. Wyrosnąć z bajek, że wszystko jest białe lub czarne, że zło jest okropną i straszliwą bestią ziejącą ogniem, a dobro przecudnej urody niewiastą, którą trzeba bronić przed potworem i w obronie której oddaje się życie, jak szlachetny rycerz na białym rumaku, z mieczem w dłoni... Na świecie jest tyle szarości, tyle rzeczy miesza się ze sobą, zło tak często bywa ukryte, podszywa się pod dobro mamiąc swoim pięknem. Trzeba wreszcie przestać śnić o podniosłym oddawaniu życia w imię sprawy i dla ludzi. Czy obecny czas nie wymaga raczej, by żyć i życie poświęcić na odnajdywanie drogi w szarościach świata oraz na świadczeniu o prawdziwej bieli i prawdziwym pięknie? Chyba lepiej jest ofiarować ludziom swoje życie, niż swoją śmierć...
Słońce zaczęło ukazywać się zza górskich szczytów. Zapowiadał się piękny dzień.
- Nie wiem, może masz i rację – odparłem – ale proszę, nie miej jej już więcej o tej porze. A tak poza tym, zaczynam się bać co będziesz wygadywał w wieku 60 lat, skoro mając 18 raczysz mnie taką filozofią – zaczęliśmy się śmiać.
- Zawsze pozostaje milczenie. A teraz zbieramy się, bo słońce już za bardzo głowę ci przygrzało.
czwartek, 5 czerwca 2008
poniedziałek, 2 czerwca 2008
W NEGATYWIE
siedziała samotnie
w ciemności gęstej jak mgła
przy Drzewie o Białych Liściach
rzucających jedyny cień światła
pod niebem bez gwiazd
zsunęła się z kolan niedoczytana książka
wiatr targał kartkami wciąż pachnącymi drukiem
aż wypadł z książki zasuszony polny kwiat
symbol nieprzeżytych jeszcze chwil
wspomnień z przyszłości
słusznie ofiarował ludziom czas
dzień dzisiejszy i wczorajszy
całunem milczenia zakrywając jutro
aby mogli oddychać spokojnie we śnie
utuleni nadzieją
słusznie
bo świadomość zabija nadzieję
jak kamień do szyi przywiązany
ciężarem pętlę wokół szyi zaciska
ucząc cenić każdy oddech
lecz promienie słońca rozpraszają mgłę
po nocy znów przychodzi dzień
a ona wstaje biorąc książkę i kwiat
bo trzeba wyjść mu naprzeciw
bo nie czas jeszcze na sen
bo wspomnienia z przyszłości można zmienić
środa, 28 maja 2008
TEN DZIEŃ
to dzisiaj znów jest ten dzień
w którym tak wiele stało się
i choć dawne łzy już w ziemię wsiąknęły
a światło tamtych gwiazd nie rozświetla nieba
nurt upływających dni nie zdołał zgasić
żaru naszego cierpienia
czas nie jest lekarzem wszystkich ran
bo w najgłębszych kryje się nieśmiertelny ptak
ptak bólu któremu odcięto skrzydła
ptak w klatce milczenia uwięziony
lecz i on w niebo kiedyś się wzbije
mimo klatki i odciętych skrzydeł
myśli mogą wypłowieć i wyczerpać się łzy
ale serce zachowa obraz żywy -
to dzisiaj znów jest ten dzień
w którym tak wiele stało się
piątek, 23 maja 2008
Ukryte Piękno...
Sanktuarium Matki Bożej Królowej Polski
Szczyrk - Górka
czwartek, 22 maja 2008
DESZCZ
Boś Ty jest dla nich jak zorze
I tylko w Ciebie patrzeć chcą, o Boże!
św. Jan od Krzyża
Czy to maleńkie krople deszczu
delikatnie na szklanej harfie grają,
czy to Twoje łzy cicho dzwonią
o bezdenne oczy duszy...
Czy to białej mgły zasłona
świat zasłoniła przede mną,
czy to Twój płaszcz tajemnicy
ukrywa Cię przed wszystkimi...
Znów płaczesz, Panie...
Kto raz spojrzeć mógł w Twe oczy szaroniebieskie,
pełne smutku zarazem i piękna,
a od widoku tego nie umarł –
ten umiera co dzień z tęsknoty za Nimi...
środa, 23 kwietnia 2008
SŁODKIE ŁZY
to chyba zmrok
cisza tętno życia spowalnia
wieczorny chłód łagodzi myśl
to chyba zmrok
bo znów Twoją widzę twarz
jasny uśmiech
cały świat zamknięty w szaroniebieskich oczach
w delikatnej mgle rozpływa się czas
i jak uwierzyć że minęło tyle lat
skoro obraz Twój tak wyraźny
jakby pamiętał go wczorajszy dzień
a w środku
w środku wciąż ogień trzaska
płomiennym batem rozrywając
świadomość piorunami bólu
zrzucając ją w otchłań szaleństwa
a w środku tęsknota jak ogień piekielny
od nowa serce na popiół spala
to serce którego spalić nie może
lecz dzisiaj
nie ma nic prócz lekkiego drżenia
prócz słodkiego smaku tęsknych łez
kołyszących do snu spokojną duszę
zapatrzoną w żywy obraz Twój
dzisiaj
tylko cisza została
i chłód
poniedziałek, 14 kwietnia 2008
Tam, gdzie zaczyna się próżnia...
Cierpienie jest nierozerwalną cząstką człowieczeństwa, jest miarą jego wielkości, chociaż tak często poniża nas od wewnątrz... Lecz tam, gdzie radość i smutek zlewają się w jedną bezkształtną masę, gdzie przestają się odróżniać i przestają istnieć, tam umiera człowieczeństwo... Ilu z nas może uciec z lodowatej próżni, wyrwać się z objęć cichej śmierci i żyć w istocie z brzemieniem nicości?
niedziela, 6 kwietnia 2008
NA SKRZYDŁACH MOTYLA
Zmęczona noc opuściła już ciężkie ramiona,
zapach słońca leniwie kołysał się wśród traw...
i cichy szum w powietrzu lekko drgał,
cichy szum motylich skrzydeł.
Spojrzenie jego głębokie, delikatne spojrzenie motyla,
w kroplę rosy zimną, jak w zwierciadło duszy.
Czymże jest życie, to życie potężne i kruche zarazem... myślał.
Cóż jest piękniejszego niż budzona szeptem słońca maleńka różyczka,
dojrzały kwiat, przy którym więdnie każde słowo,
a nawet usychając roznosi wokół zapach magii...
Czy życie nie jest jak róża, czy nie jest arcydziełem świata,
przewyższającym diamentowe wartości, mimo kolców
tak często raniących do krwi... lecz
czy piękno bez bólu wciąż byłby pięknem...
Odleciał wraz z pierwszym oddechem wiatru,
słowami namalować nie mógł wyobraźni,
bo myśli same malują swój obraz,
a słowa są odwieczną do nich bramą...
Kto usłyszy, kto uchwyci przeźroczyste myśli,
płynące nad łąką na skrzydłach motyla...
piątek, 28 marca 2008
Tylko "prawda was wyzwoli"... (J 8,32)
Czy prawda rzeczywiście wyzwala? Czy zawsze i czy każda prawda? Jak w takim razie traktować słowa Jezusa po uzdrowieniu dwóch niewidomych: "Uważajcie, niech się nikt o tym nie dowie!" (Mt 9,30) Jak traktować tajemnice?
Nie jestem za tym, by wyciągać z Pisma Świętego pojedynczych cytatów. SŁOWO Boże jest jedno, choć składa się z wielu SŁÓW. Jest jak obraz, którego nie można prawidłowo zinterpretować oglądając tylko jego fragment. Owszem, można się zatrzymać i zgłębiać "cząstkę", ale należy zachować przy tym odniesienie do "całości".
Wracając do tematu, "Cóż to jest prawda?" Czy prawda jest wyzwoleniem? Nie, nie każda prawda wyzwala i nie zawsze wyzwala. Nie zawsze, ponieważ potrzebuje swojego, właściwego czasu aby mogła zajaśnieć w pełnym blasku. Wielokrotnie na ów czas trzeba czekać, długo czekać i trzeba go rozpoznać, gdy nadejdzie. Prawda wyjawiona za wcześnie lub za późno zamiast świecić - roztacza wokół siebie ciemność. Zamiast wyzwalać - niszczy.
Czy wobec tego Chrystus pomylił się mówiąc: "prawda was wyzwoli"? Nie. Dlatego, że "wyzwolenie" oznacza "otrzymanie wolności". O "wolności" decyduje "możliwość dokonania wyboru", czyli "posiadanie wolnej woli". Poznanie "prawdy" to "otrzymanie za nią odpowiedzialności". "Być odpowiedzialnym" za "prawdę" oznacza "podejmowanie decyzji o jej wyjawieniu". Oznacza "wolność".
wyzwolenie --> wolność --> wolna wola --> odpowiedzialność --> wybór --> wolność --> wyzwolenie
Wraz z Prawdą otrzymujemy Wolność, ponieważ Prawda jest miarą Wolności.
Jeżeli dobrze skorzystamy z Wolności, Prawda przyniesie nam Wyzwolenie.
I to byłoby na tyle, przynajmniej na tym etapie... :)
wtorek, 25 marca 2008
DZIWNE MARZENIE
Być człowiekiem,
nie móc znowu zliczyć gwiazd,
czuć zapach polnych kwiatów pod stopami
w beztroskiej pogoni za motylem,
widzieć szarość świata w kolorach tęczy.
Jak dawniej...
Być człowiekiem,
dla którego chwila jest życiem,
a nie życie chwilą...
Być człowiekiem,
nie udawać wciąż, nie szukać słów,
nie błąkać się nocą po niebie,
być widzialnym, nie zakrytą Tajemnicą...
Być człowiekiem,
tylko prawdziwym człowiekiem,
nie aż żywym duchem...
Zmartwychwstać.
poniedziałek, 18 lutego 2008
poniedziałek, 11 lutego 2008
sobota, 9 lutego 2008
Poetyckie dna...
Czyli coś o poecie i poezji, czego nie przeczyta się w żadnym utworze...
Kiedy poeta bardzo pragnie stworzyć wiersz, a nie ma pojęcia o czym mógłby napisać - osiąga pierwsze poetyckie dno. Cierpi na brak pomysłów. Mówiąc obrazowo, chodzi po niezbyt głębokim i dosyć twardym podłożu, od którego z łatwością może się odbić... Wystarczy tylko poszukać i poczekać na pomysł, który prędzej czy później powraca, a cały problem znika szybko i właściwie niewiadmo kiedy - przy czym jest w zasadzie tak naturalny w życiu poety, jak sen w życiu człowieka...
Drugim dnem jest nieodłączny kryzys w życiu każdego poety, czyli brak natchnienia. W porównaniu do pierwszego, to podłoże jest bardziej grząskie i przejściu po nim towarzyszą silniejsze emocje (bezsilność, zniecierpliwienie, często gniew). Okupowane wysiłkiem próby odbicia się od niepewnego dna, kończą się krótkotrwałym wzlotem i ponownym upadkiem... Mimo wszystko trzeba iść cierpliwie i ostrożnie naprzód, aż pod dnem znajdzie się trwałe i mocne prapodłoże, z którego bezpiecznie można się odbić.
Trzecie dno osiąga poeta, gdy w poezji zaczyna brakować poezji... Kiedy jego poezja nagle zatraca swoją istotę... Pisząc wiersze poeta odczuwa przede wszystkim radość z tworzenia, satysfakcję i spełnienie w tym, co robi. Lecz owa radość i zadowolenie mogą zniknąć i w pewnym momencie odczuwa się tylko zmęczenie. Każde napisane słowo staje się coraz cięższe, wydobywane z wysiłkiem, wersy stają się bezkształtne i zlewają się ze sobą w ogólnym znużeniu. Poezja zaczyna męczyć poetę. Ta sama poezja, która wypełnia jego życie i która jest jego nieodłączną częścią - zaczyna ciążyć coraz bardziej. Paradoksalnie najbardziej męczy poetę nie samo pisanie, lecz świadomość, że doszedł do stanu, w którym poezja może męczyć, a widząc, iż traci część siebie, zaczyna czuć, że umiera...
Czy pod tym wyjątkowo grząskim i ciemnym dnem znajduje się inne podłoże? Czy poeta zdąży go dotknąć i się od niego odbić, zanim się udusi?
Tego jeszcze nie wiem... Nie wiem czy zobaczę jeszcze słońce...
piątek, 8 lutego 2008
Obudzić Słońce...
nic samo się nie poprawi, może być tylko gorzej.
Ale jeśli TY się o to postarasz,
jeśli uwierzysz, że nie jesteś sam -
Czekając wciąż na spóźniający się wschód słońca,
sobota, 2 lutego 2008
Ukryte oblicze Radości...
Człowiek radosny zawsze pragnie zarazić swą radością cały świat i każdego napotkanego człowieka. Chce się nią podzielić, nie w celu pochwalenia się, lecz w myśl zasady - jeśli radość się dzieli to ona się mnoży :)
Lecz czasami, z takich czy innych powodów, człowiek nie może dzielić swej radości z innymi. Kiedy to sobie uświadomi, cała pozytywna energia, która w nim tkwi i która dodaje sił, wraz z upływającym czasem staje się coraz bardziej gorzka i coraz bardziej ciężka... Wątpię, by taka radość umierała na zawsze, raczej wybucha ona na nowo w niektórych momentach, lecz nieustannie jest "przyduszana" poprzez ciężar tajemnicy w niej zawartej. Czy lepiej jest odrzucić radość, nie szukać jej, pogodzić się z jej smutną naturą czy walczyć z tajemnicą za wszelką cenę?
Istnieje nieśmiertelna nadzieja, że na wszystko przychodzi czas i niektóre sprawy muszą poczekać na swój moment. Skoro mają swój własny czas, muszą do niego dotrwać. Nadzieja... to potęga, bez której nie moglibyśmy żyć, ale ktoś mi kiedyś napisał: "Nadzieja w mej duszy gości i wciąż za mną kroczy, lecz gdy na nią spojrzę, widzę, że ma wielkie, smutne oczy"...
środa, 30 stycznia 2008
PTAKI NOCY
Pierwsze promienie księżyca srebrnym światłem
oblały wychudzoną twarz,
szare oczy z żywymi płomieniami bez-nadziei
wpatrzone w mroczne odmęty ucieczki,
w bezsenny sen o wolności...
Drga niepokój w jądrze ciszy.
Zasłony milczenia zsunęły się z okna,
gdy usiadł przy nim czarny ptak...
Chodź! Chodź! Zamknij oczy,
noc zapachem wolności wzywa cię!
Zaśnij, zaśnij słodkim snem,
by nie czuć już nic prócz srebrnego wiatru.
To nie ty, pomylił się świat, pomylił się czas,
nie możesz zostać!
Jesteś ptakiem, wyrosły ci skrzydła
i lecieć musisz, lecieć, lecieć z nami!
Chodź! Zamknij oczy! Leć!
Tak, nie ma innej drogi...
Jesteś ptakiem, ptakiem nocy, lecieć musisz z nami!
Wszystko woła, krzyk tnie powietrze,
czarne skrzydła falują otulając ramiona
i
jeden, cichy szept...
A oni?
Wszystko woła, krzyk tnie powietrze,
czarne skrzydła falują otulając ramiona...
Nie!
Nie odleciał, otworzył okno na Wschód,
pozwolił by opadły czarne skrzydła,
wyrywał pióro po piórze,
pisał poemat o życiu...
sobota, 26 stycznia 2008
Za często tak bywa, za często...
"Udaję radość, której we mnie nie ma, ukrywam smutek, żeby nie martwić tych, którzy mnie kochają i troszczą się o mnie. Niedawno myślałam o samobójstwie. Nocą, przed zaśnięciem, odbywam ze sobą długie rozmowy, staram się odegnać złe myśli, bo byłaby to niewdzięczność wobec wszystkich, ucieczka, jeszcze jedna tragedia na tym i tak już pełnym nieszczęść świecie."
Paulo Coelho
Czarownica z Portobello
środa, 23 stycznia 2008
MILCZENIE
Cisza...
Już z nieba delikatnie prószy sen,
samotność wieczorna w powietrzu unosi się.
Uśpiony świat wypełniło milczenie -
skarb utracony za dnia...
Gdzie jesteś milczenie? Gdzie chowasz się,
gdy na horyzoncie ukaże się pierwszy słoneczny ptak?
Słyszę, ktoś ciągle puka do mych drzwi.
Ten, który pragnie być wysłuchany -
więc słucham...
I ten, który prosi o słowa -
więc usta otwieram i mówię...
Jeszcze ten, który chce uśmiechem podzielić się -
więc uśmiech odwzajemniam...
Albo ten, który chciałby nie kryć łez -
więc zbieram je, przechowuję...
Lecz czy znajdę tego, kto chciałby dzielić ze mną
milczenie?
Cisza...
Przychodzisz z nieba wraz z prószącym snem.
Przychodzisz obleczony w przedziwne milczenie,
wobec którego najgłębsze słowa tracą sens...
Samotność wieczorna rozpływa się - samotność pozorna.
Uśpiony świat wypełniło milczenie -
skarb odzyskany pod nocnym niebem...
wtorek, 22 stycznia 2008
Czarna dziura... Czy na pewno czarna?
- „Wchodzimy w obszar kwantowej grawitacji, tzn. taką dziwaczną rzeczywistość, w której przestrzeń i czas są rozdzielone, przyczyna i skutek - nieokreślone...”? Konio, czego ty szukasz w czarnych dziurach? - zapytałem z pobłażaniem.
- Skoro można szukać dziury w całym, ja szukam całego w dziurze - odparł, wyrywając mi gazetę z ręki.
- Dobra, sam wiesz lepiej - podniosłem ręce w geście poddania się. - Mówią, że jesteś albo szaleńcem albo geniuszem, a jedno drugiego nie wyklucza.
Pamiętam, że wtedy na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek, którego nigdy nie lubiłem, a o którym myślę teraz, iż był w rzeczywistości czymś w rodzaju maski zakładanej na uczucia.
- A ty? Kim jestem dla ciebie?
- Dla mnie jesteś przede wszystkim przyjacielem - szybko wypaliłem, mimo zaskakującego pytania. - I dlatego powiedz mi co się z tobą dzieje. Konrad, co się stało? - chwyciłem go za ramiona, aby nie mógł uciec ze swoim wzrokiem.
- Siadaj - powiedział po chwili, wskazując głową fotel.
Długo mi się przyglądał, jakby wpatrywał się w moją duszę i szukał tam płaszczyzny zrozumienia. To było trudne, ale wytrzymywałem jego spojrzenie. Wiedziałem, że nie mogę okazać słabości jeżeli chcę, by powiedział mi cokolwiek.
- Widziałem człowieka... - zaczął niepewnie. - Widziałem człowieka, który wpadł w czarną dziurę. W rozumieniu metaforycznym.
- Czyli? - ponagliłem.
- Czarnej dziury nie można zobaczyć, ale można poczuć siłę, jaka z niej emanuje. Siłę przyciągania. Zbliżasz się do niej najpierw dobrowolnie, lecz gdy przekroczysz horyzont zdarzeń, czyli granicę, poza którą nic nie może uciec grawitacji czarnej dziury, nie masz już drogi odwrotu. Musisz lecieć dalej, coraz głębiej i głębiej, aż dotkniesz samego środka... - westchnął.
- I co ta znajdę? - zapytałem z ukrytą ciekawością.
- „W środku panuje koniec przestrzeni i czasu, dosłownie - koniec wszystkiego.” Osobliwość. Czyli przestrzeń zamknięta dla naszych zmysłów, rozumu, nawet dla wyobraźni. To wejście w nieznane, dotknięcie tajemnicy... Tajemnicy tak pięknej i radosnej, lecz jednocześnie tak niepojętej, przytłaczającej i ciężkiej. Nie można żyć w osobliwości. Trzeba umrzeć, zaprzeć się siebie, by to ona wypełniła ciebie, twoje wnętrze - zamyślił się. - Wchodzi się z własnej woli, wchodzą ci, którzy najbardziej czują jej przyciągającą moc. Ale droga powrotu nie istnieje. I kiedy wydaje ci się, że spadasz w ciemność, pamiętaj, to tylko złudzenie. Nie możesz okazać wtedy strachu ani słabości, tylko zagłębić się w ową ciemność. Bo na końcu osobliwości istnieje coś jeszcze. Światłość. Wchodząc w czarną dziurę trzeba dojść do samego końca. Trzeba w ciemności odnaleźć światło, a wtedy cały ciężar tajemnicy stanie się najwyższą siłą, a zdumienie mądrością...
- To rzeczywiście niezwykłe... - westchnąłem.
- Nie wchodzi się w czarną dziurę tylko dla siebie - ciągnął - lecz po to, by poznać i ukazać całemu wszechświatu to, co znajduje się w jej wnętrzu. Bo kiedy wszystko się skończy, kiedy nawet osobliwość przestanie istnieć, jedyne, co zostanie i co jest naszą nadzieją znajduje się na samym końcu. W samym środku - uśmiechnął się.
- Pięknie powiedziane - odwzajemniłem uśmiech. - A co stało się z tym człowiekiem?
- Jakim człowiekiem? - spytał zdziwiony.
- Tym, który wpadł w czarną dziurę. Przeszedł przez ciemność i ukazał światu przedziwną światłość?
- Nie wiem, Jerzy, nie wiem. Ale mam nadzieję, że tak się stało.
Zaczęliśmy się śmiać, nie wiadomo z czego tak, jak za dawnych lat. Rozumiałem, że ową światłością jest Bóg, a czarna dziura to symbol naszej osobistej wiary. Począwszy od małej i niestałej aż po mistycyzm. Spierałem się jeszcze potem o fakt, że przecież można się wycofać, z podróży do czarnej dziury można zawrócić. Konrad jednak powtarzał, że z tych największych nie ma powrotu. Nigdy nie pytałem skąd brał swoje poglądy na temat mistycyzmu. I nigdy mu nie powiedziałem, że gdy opowiadał mi o jakimś człowieku, czułem, że mówił o sobie...
poniedziałek, 21 stycznia 2008
W schizofrenicznym śnie?! Nie...
"...Z nurtu tego - to wiedz - że nie ma powrotu.
Objęty tajemniczym pięknem wieczności!
Trwać i trwać. Nie przerywać odlotów
cieniom, tylko trwać coraz jaśniej i prościej..."
Jan Paweł II
Wybrzeża pełne ciszy
niedziela, 20 stycznia 2008
POCHYLIŁ SIĘ DUCH MÓJ...
Pochylił się duch mój
nad jednym ze zdumień...
Jak to możliwe? Jak pojąć mam,
że to, co pomyłką wydaje się
owocem najwyższej jest Mądrości?
Samotnością niewypowiedzianą osamotniony,
porwany zostałem przez świata prąd...
Wiem, czas ten nie należy do mnie,
a ja nie należę do niego.
Zapatrzył się duch mój
w głębię jednego ze zdumień...
Tam, gdzie czas mój płynie,
ciemność bardziej jest widoczna
i większy od światłości oddziela ją cień,
a chłód dotkliwy przenika, tnie powietrze.
Ludzie bez twarzy, zamarznięci od wewnątrz
i ludzie piękni, rozniecający ogień do nieba.
Niepokój zwiastujący ukojenie.
Westchnął duch mój,
nad jednym ze zdumień...
Wiem, czas ten nie należy do mnie,
a ja nie należę do niego.
Lecz został mi dany, nie jako rozkaz.
Został dany jako prośba.
Wszystko, co od Niego pochodzi ma sens...
Mam się nagle zatrzymać, odwrócić twarz?
Zaprzeć się siebie, skoro nie ja żyję w sobie?
Uśmiechnął się duch mój,
nad jednym ze zdumień...
Wstał,
zaświecił pochodnię,
poszedł dalej.
sobota, 19 stycznia 2008
Come Back
Po miesiącu pogoni za własnym duchem, bezowocnego łapania myśli, przeznaczeniu na podpałkę stosu prawie pustych kartek i kilkakrotnym zmienieniu pogryzionych pisadeł, nadeszła upragniona wiosna... Nowo wyrosłe kwiaty rozchylają delikatne płatki i niby te same kolory, kształty, a jednak piękniejsze są i droższe. Najpiękniejsze kwiaty rosną wśród topniejącego śniegu...
WCHODZĄC W TAJEMNICĘ
Kimże jesteś mój Panie,
kimże ja jestem,
że otwierasz przede mną własnej Duszy bramy?
Zamiast spalić gniewu ogniem, ukarać za prośbę zuchwałą,
prowadzisz drogą, na którą wstępu nie mam...
Złączyły się w jedno: samotność Twoja i moja,
zlały się głębokie wody wiecznego smutku,
bo podałam Ci dłoń, gdy własną wyciągnąłeś...
Kimże jesteś mój Panie,
kimże ja jestem,
że stąpam z Tobą po jeziorze najwyższych Tajemnic?
Nie ma już odwrotu dla tego, kto dotknie wody nieznanej,
parzącej i tak chłodnej zarazem,
wzburzonej, jednak będąc Twej delikatności dziełem,
ciemności i goryczy otchłanią, która z wnętrza słodyczą światłości tchnie...
Idziemy wśród ciszy, z której wszelkie słowo początek bierze...
Naucz mnie Panie,
płakać tak cicho jak Ty...
Płakać tak, by za zasłoną łez tylko miłość kryła się,
by tam, gdzie spadną wyrastały uśmiechem...
Naucz mnie Panie,
zagłębiać się tak, by nie tonąć już więcej...
poniedziałek, 17 grudnia 2007
Bezsenność życia
Zbigniew Herbert
Brewiarz I
Panie,
dzięki Ci składam za cały ten kram życia, w którym
tonę od niepamiętnych czasów bez ratunku śmiertelnie
skupiony na ciągłym poszukiwaniu drobiazgów.
Bądź pochwalony, że dałeś mi niepozorne guziki,
szpilki, szelki, okulary, strugi atramentu, zawsze
gościnne nie zapisane karty papieru, przezroczyste koszulki,
teczki cierpliwe,
czekające.
Panie, dzięki Ci składam za strzykawki z igłą grubą i cienką jak
włos, bandaże, wszelki przylepiec, pokorny kompres, dzięki
za kroplówkę, sole mineralne, wenflony, a nade wszystko
za pigułki na sen o nazwach jak rzymskie nimfy,
które są dobre, bo proszą, przypominają, zastępują
śmierć
niedziela, 9 grudnia 2007
Zapach zimowych kwiatów
Czas płynął tak powoli, jakby co chwilę się zatrzymywał i przysypiał. Zegar wybił dopiero pierwszą. Już trzecią godzinę obracałem się z boku na bok, za nic nie mogąc doczekać się nadejścia upragnionego snu. W końcu straciłem cierpliwość i wstałem. Czułem, że nie mogę czekać do rana, że muszę pójść do niego właśnie teraz. Niewiele zastanawiając się nad tym co robię, poszedłem tam. Była wtedy bardzo ciemna, mroźna noc. Śnieg głośno skrzypiał pod nogami, a nade mną rozciągało się czyste, granatowe niebo rozświetlone blaskiem niezliczonych gwiazd. Może kiedyś powiedziałbym, że to piękny widok i stałbym zachwycony z zadartą w górę głową. Ale kiedyś już nie powróci. Wkrótce znalazłem się u wrót mojego celu, powoli, delikatnie otworzyłem bramę cmentarną... Nagle zrobiło mi się gorąco i przez chwilę szczerze pragnąłem wrócić do domu, lecz szybko się uspokoiłem. Przecież nie byłem pierwszy raz na cmentarzu, kiedy było ciemno. Tylko, że zawsze przychodziłem tu z nim, a teraz... do niego... Drogę znałem już na pamięć, nawet w ciemności szybko znalazłem jego grób. Zapaliłem niebieski znicz. Zawsze lubił ten kolor. W bladym świetle ujrzałem szare zdjęcie, lekki uśmiech, zamyślone oczy, głębokie spojrzenie... datę urodzin, o której pamiętałem jak o własnej... drugą datę, o której chciałbym zapomnieć... duże litery układające się w imię, które z dumą zawsze wypowiadałem... i białą, zmarzniętą różę...
„Dlaczego?” – pomyślałem. „Dlaczego mnie zostawiłeś? W blasku światła szczęśliwy teraz chodzisz, a ja błąkam się smutny wśród ciemności. Mówiłeś, że śmierć nie istnieje, więc czemu czuję ją obok siebie? Czyż to życie nie jest śmiercią? Co jest pomyłką, a co większym dramatem? Nie zdążyłem cię zapytać i już mi nie odpowiesz...” Urwałem myśl, bo zdawało mi się, że zaczął się do mnie uśmiechać z fotografii. „To przez zmęczenie” – rzekłem w duchu. Lecz chwilę później zaczęło dziać się coś niezwykłego. Przestałem drżeć, poczułem w środku przyjemne ciepło, które w momencie objęło całe moje ciało. Zamknąłem oczy, ale wciąż widziałem rozgwieżdżone niebo, które szybko się do mnie przybliżało. Gwiazdy zaczęły tańczyć i wirować coraz szybciej i szybciej... Aż znalazłem się na łące, rozświetlonej niezwykle jasnym, ciepłym blaskiem. Wokół rosło tysiące różnobarwnych kwiatów, których piękna określić nie potrafię, bo nigdy przedtem ani potem czegoś takiego nie widziałem. Siedziałem tak oczarowany, a obok mnie zobaczyłem, naprawdę zobaczyłem Konrada! Tak jak zawsze, siedział objąwszy kolana rękami, lecz wtedy już mi się nie wydawało, jego oczy świeciły własnym, pięknym blaskiem.
- Pytałeś o istotę życia i śmierci, więc spróbuje ci to wytłumaczyć– znów usłyszałem jego delikatny głos.
- Tak abym zrozumiał? - zapytałem rozradowany.
- Tak abyś zrozumiał – uśmiechnął się. – Więc posłuchaj...
Poczułem się znowu jak za dawnych dni, gdy jako młodzi chłopcy zmęczeni bieganiem za piłką, siadaliśmy na trawie i rozmawialiśmy godzinami, próbując odkryć kolejny sens świata i życia...
- Jednym z darów jakie Bóg ofiarował Swoim żyjącym na ziemi dzieciom jest śmierć. Ofiarował ją jako wybawienie i nadzieję, że kiedy wypełni się nasz czas, zostaniemy wezwani po imieniu i zrzucimy z siebie balast doczesności. Wrócimy do domu. Niestety nie wszyscy... Śmierć jest końcowym odcinkiem drogi doczesnego życia, jest bramą, przejściem pomiędzy światami. Czymś w rodzaju przewoźnika, który przeprowadza nas na drugi brzeg. Śmierć nie jest wypadkową zła ani nienawiści, ponieważ nie służy ona złym duchom, lecz podlega Bogu. Tylko On jest Panem wszelkiego życia i tylko On ma klucze do bramy go rozdzielającej. Możemy więc powiedzieć, że śmierć nie istnieje jako śmierć, ale jako przejście. A ty co o niej powiedziałeś?
- Pomyślałem, że śmiercią jest życie...
- I masz w tym trochę racji, bo całe nasze ziemskie życie to ciągłe przemijanie. Od samego początku naszym celem jest owa brama. Lecz to właśnie w tym nieustannym umieraniu uczymy się życia. Jerzy, pamiętasz? Żeby ziarno wydało plon musi najpierw obumrzeć. Straciliśmy raj przez szatana i myślał on, że zniszczył największe dzieło Boga. Lecz Pan obrócił to wszystko w dobro i ofiarował nam życie doczesne, które jest dla nas sprawdzianem z miłości i dowodem na to jak wielcy i drodzy Mu jesteśmy, skoro obdarzył nas tak wielką wolnością. Sami możemy zadecydować czy chcemy do Niego wrócić czy pójść inną drogą.
- Lecz jeśli pójdziemy inną drogą czy nadal będziemy żyć?
- Tak, ponieważ bez względu na to, czy powiemy Bogu „tak” czy „nie”, zostaliśmy stworzeni do życia, do nieśmiertelności. Teraz powiem ci co jest źródłem prawdziwej śmierci. To właśnie jest zło i wybierając je, owszem będziemy żyli, ale będzie to życie wieczne w śmierci. W dodatku w śmierci wiecznej. Bo o ile brama pomiędzy światami zostanie kiedyś zburzona, śmierć, której źródłem jest szatan jest nieśmiertelna. Dlatego proszę cię, nie bój się, umierając żyj, żyjąc dąż do Życia i pamiętaj, że będę tu na ciebie czekał... będę tu na ciebie czekał... – jego słowa jak echo brzmiały mi w uszach, coraz ciszej i ciszej i ciszej...
Obudziłem się. Zgasły gwiazdy, zaczęło świtać. „Będę tu na ciebie czekał...” W głowie ciągle kotłowały mi jego słowa. Nagle poczułem zapach świeżych kwiatów i wtedy łzy same zaczęły płynąć z oczu, potężnym strumieniem zalewając mi całą twarz. Płakałem, a w środku mieszały się uczucia radości, ulgi, tęsknoty, żalu, zdziwienia i sam nie wiem czego jeszcze. Płakałem i było mi z tym dobrze. A wokół unosił się piękny zapach i do tej pory zastanawiam się czy to ta zmarznięta róża tak pachniała, czy wiosna nadeszła zbyt wcześnie, czy może to niebo się przybliżyło?
czwartek, 6 grudnia 2007
HENKIHIEVERISSAE - wspomnienia pewnego ducha
To zaprzeczenie życia,
To ciągłe umieranie!)
(Znam dobrze źródło co tryska i płynie,
Choć się dobywa wśród nocy .)
św. Jan od Krzyża
noc nadeszła zbyt szybko
zbyt szybko pokonała dzień
promienie księżyca poraziły oczy
i
ciemny krzyk ciszy rozległ się
opadła na ziemię zasłona nieba
strząsając gwiezdny pył
w głębiny duszy
drży wokół spokój
zimną kawą popijam środki nasenne
wszak dzień i tak niczym od nocy nie różni się
sen nie ma wstępu na drogi trzeciego wymiaru
jeden krok za dużo tylko jeden
lecz
nie można było nie wejść gdy brama stała otworem
czuły pocałunek śmierci na czole wciąż płonie
spaceruję teraz między ziemią a niebem
swobodnie włócząc się po ścieżkach pojmowania
bezkarnie zrywając z tajemnic całuny milczenia
przecieram niewidzialne zakręty trzeciej drogi
nieznanej
tak dawno nieuczęszczanej
wiatr zapach zimowych fiołków roznosi
pod niebem bez gwiazd
jasność tylko w środku płonie
czerpiąc światło z ciemności wszystko ogarniającej
ach
trzeba było utonąć w otchłani cienia
trzeba było wpierw oślepnąć
by ujrzeć blask niegasnącego Słońca
splendor wiecznego Dnia
trzeba było umrzeć
by zrozumieć życie
usłyszeć donośny głos ciszy
nie zapomnieć
teraz wiem
to nie prawda
nie umiera się tylko raz