niedziela, 9 grudnia 2007

Zapach zimowych kwiatów


Czas płynął tak powoli, jakby co chwilę się zatrzymywał i przysypiał. Zegar wybił dopiero pierwszą. Już trzecią godzinę obracałem się z boku na bok, za nic nie mogąc doczekać się nadejścia upragnionego snu. W końcu straciłem cierpliwość i wstałem. Czułem, że nie mogę czekać do rana, że muszę pójść do niego właśnie teraz. Niewiele zastanawiając się nad tym co robię, poszedłem tam. Była wtedy bardzo ciemna, mroźna noc. Śnieg głośno skrzypiał pod nogami, a nade mną rozciągało się czyste, granatowe niebo rozświetlone blaskiem niezliczonych gwiazd. Może kiedyś powiedziałbym, że to piękny widok i stałbym zachwycony z zadartą w górę głową. Ale kiedyś już nie powróci. Wkrótce znalazłem się u wrót mojego celu, powoli, delikatnie otworzyłem bramę cmentarną... Nagle zrobiło mi się gorąco i przez chwilę szczerze pragnąłem wrócić do domu, lecz szybko się uspokoiłem. Przecież nie byłem pierwszy raz na cmentarzu, kiedy było ciemno. Tylko, że zawsze przychodziłem tu z nim, a teraz... do niego... Drogę znałem już na pamięć, nawet w ciemności szybko znalazłem jego grób. Zapaliłem niebieski znicz. Zawsze lubił ten kolor. W bladym świetle ujrzałem szare zdjęcie, lekki uśmiech, zamyślone oczy, głębokie spojrzenie... datę urodzin, o której pamiętałem jak o własnej... drugą datę, o której chciałbym zapomnieć... duże litery układające się w imię, które z dumą zawsze wypowiadałem... i białą, zmarzniętą różę...
„Dlaczego?” – pomyślałem. „Dlaczego mnie zostawiłeś? W blasku światła szczęśliwy teraz chodzisz, a ja błąkam się smutny wśród ciemności. Mówiłeś, że śmierć nie istnieje, więc czemu czuję ją obok siebie? Czyż to życie nie jest śmiercią? Co jest pomyłką, a co większym dramatem? Nie zdążyłem cię zapytać i już mi nie odpowiesz...” Urwałem myśl, bo zdawało mi się, że zaczął się do mnie uśmiechać z fotografii. „To przez zmęczenie” – rzekłem w duchu. Lecz chwilę później zaczęło dziać się coś niezwykłego. Przestałem drżeć, poczułem w środku przyjemne ciepło, które w momencie objęło całe moje ciało. Zamknąłem oczy, ale wciąż widziałem rozgwieżdżone niebo, które szybko się do mnie przybliżało. Gwiazdy zaczęły tańczyć i wirować coraz szybciej i szybciej... Aż znalazłem się na łące, rozświetlonej niezwykle jasnym, ciepłym blaskiem. Wokół rosło tysiące różnobarwnych kwiatów, których piękna określić nie potrafię, bo nigdy przedtem ani potem czegoś takiego nie widziałem. Siedziałem tak oczarowany, a obok mnie zobaczyłem, naprawdę zobaczyłem Konrada! Tak jak zawsze, siedział objąwszy kolana rękami, lecz wtedy już mi się nie wydawało, jego oczy świeciły własnym, pięknym blaskiem.
- Pytałeś o istotę życia i śmierci, więc spróbuje ci to wytłumaczyć– znów usłyszałem jego delikatny głos.
- Tak abym zrozumiał? - zapytałem rozradowany.
- Tak abyś zrozumiał – uśmiechnął się. – Więc posłuchaj...
Poczułem się znowu jak za dawnych dni, gdy jako młodzi chłopcy zmęczeni bieganiem za piłką, siadaliśmy na trawie i rozmawialiśmy godzinami, próbując odkryć kolejny sens świata i życia...
- Jednym z darów jakie Bóg ofiarował Swoim żyjącym na ziemi dzieciom jest śmierć. Ofiarował ją jako wybawienie i nadzieję, że kiedy wypełni się nasz czas, zostaniemy wezwani po imieniu i zrzucimy z siebie balast doczesności. Wrócimy do domu. Niestety nie wszyscy... Śmierć jest końcowym odcinkiem drogi doczesnego życia, jest bramą, przejściem pomiędzy światami. Czymś w rodzaju przewoźnika, który przeprowadza nas na drugi brzeg. Śmierć nie jest wypadkową zła ani nienawiści, ponieważ nie służy ona złym duchom, lecz podlega Bogu. Tylko On jest Panem wszelkiego życia i tylko On ma klucze do bramy go rozdzielającej. Możemy więc powiedzieć, że śmierć nie istnieje jako śmierć, ale jako przejście. A ty co o niej powiedziałeś?
- Pomyślałem, że śmiercią jest życie...
- I masz w tym trochę racji, bo całe nasze ziemskie życie to ciągłe przemijanie. Od samego początku naszym celem jest owa brama. Lecz to właśnie w tym nieustannym umieraniu uczymy się życia. Jerzy, pamiętasz? Żeby ziarno wydało plon musi najpierw obumrzeć. Straciliśmy raj przez szatana i myślał on, że zniszczył największe dzieło Boga. Lecz Pan obrócił to wszystko w dobro i ofiarował nam życie doczesne, które jest dla nas sprawdzianem z miłości i dowodem na to jak wielcy i drodzy Mu jesteśmy, skoro obdarzył nas tak wielką wolnością. Sami możemy zadecydować czy chcemy do Niego wrócić czy pójść inną drogą.
- Lecz jeśli pójdziemy inną drogą czy nadal będziemy żyć?
- Tak, ponieważ bez względu na to, czy powiemy Bogu „tak” czy „nie”, zostaliśmy stworzeni do życia, do nieśmiertelności. Teraz powiem ci co jest źródłem prawdziwej śmierci. To właśnie jest zło i wybierając je, owszem będziemy żyli, ale będzie to życie wieczne w śmierci. W dodatku w śmierci wiecznej. Bo o ile brama pomiędzy światami zostanie kiedyś zburzona, śmierć, której źródłem jest szatan jest nieśmiertelna. Dlatego proszę cię, nie bój się, umierając żyj, żyjąc dąż do Życia i pamiętaj, że będę tu na ciebie czekał... będę tu na ciebie czekał... – jego słowa jak echo brzmiały mi w uszach, coraz ciszej i ciszej i ciszej...
Obudziłem się. Zgasły gwiazdy, zaczęło świtać. „Będę tu na ciebie czekał...” W głowie ciągle kotłowały mi jego słowa. Nagle poczułem zapach świeżych kwiatów i wtedy łzy same zaczęły płynąć z oczu, potężnym strumieniem zalewając mi całą twarz. Płakałem, a w środku mieszały się uczucia radości, ulgi, tęsknoty, żalu, zdziwienia i sam nie wiem czego jeszcze. Płakałem i było mi z tym dobrze. A wokół unosił się piękny zapach i do tej pory zastanawiam się czy to ta zmarznięta róża tak pachniała, czy wiosna nadeszła zbyt wcześnie, czy może to niebo się przybliżyło?

4 komentarze:

Grzegorz Raźny pisze...

Jestem ciekaw, czy to jest Twoja twórczość, czy jest to czyjś sen, przez Ciebie tu przytoczony. Sens życia nakreślony tutaj jest bardzo interesujący i muszę to dokładniej przemyśleć. Na pewno odniosę się do tego u mnie, ale nie wiem jeszcze kiedy. Zastanawia mnie tylko, czy śmierć (brama) jest naszym celem. Czy my powinniśmy dążyć do śmierci, po drodze tylko wybierając dobro lub zło?

Ja myślę, że mamy do zrealizowania bardzo ważny cel tu na Ziemi. Mamy wprowadzać tutaj Królestwo Boże. Oczywiście nie gwałtem tylko świadectwem, jednak ten cel moim zdaniem wypływa bezpośrednio z ewangelii oraz np. z Modlitwy Panskiej. Modlimy się: "Przyjdz Królestwo Twoje". Czy to nie jest nasze zobowiązanie, że to jest właśnie celem naszego życia?

Pozdrawiam gorąco i zachęcam do dalszej twórczości bo jest bardzo pobudzająca.

Henki pisze...

Śmierć jest celem ziemskiego życia w sensie takim, że je kończy. To znaczy, iż nie powinniśmy się całkowicie na nim skupiać, ponieważ cały czas dążymy do owej bramy, aby wrócić do swego prawdziwego domu.
Celem tego posta było przede wszystkim skupienie się na istocie śmierci i ukazanie jej w prawdziwym świetle: nie jako nieszczęście czy zło, ale jako dar, nadzieję.

Nie znaczy to jednak, że powinniśmy biernie czekać na ten moment. "...całe nasze ziemskie życie to ciągłe przemijanie", "Lecz to właśnie w tym nieustannym umieraniu uczymy się życia", "umierając żyj, żyjąc dąż do Życia" - w tych fragmentach jest mowa o pięknie i wielkiej wadze życia doczesnego. Nie neguję ani też nie podważam jego sensu.

Nasz cel, jakim jest przejście z jednego świata do drugiego, zobowiązuje nas do tego, byśmy pięknie, godnie i prawdziwie przeżyli to życie, które nie jest karą, ale wyzwaniem.

Czy może ktoś wejść do Królestwa Bożego nie budując go najpierw w sobie i wokół siebie? Myślę, że odpowiedź jest oczywista.

Natomiast odnosząc się do Twojego pierwszego pytania, tekst ten ma dwojakie podłoże: dialogi to własna twórczość, obraz i wydarzenia (w pewnym stopniu zmodyfikowane przez moją wyobraźnię) są oparte na wydarzeniach autentycznych i pewnym śnie... Moim śnie :)

Serdeczne pozdrowienia i dzięki za motywację do dalszej pracy.

Grzegorz Raźny pisze...

Piękne masz sny zatem, ale chyba są po prostu odbiciem Twojej osobowości. Mi się nigdy nic nie śni, a przynajmniej nie pamiętam treści, która mi się śni.

Biorąc pod uwagę to co napisałaś, to nie nazwałbym śmierci celem ziemskiego życia, tylko zwieńczeniem, ewentualnie metą. Cel, to coś do czego się dąży określonymi środkami. My chyba nie dążymy do śmierci, tym niemniej zmierzamy w jej stronę.

Co do ukazania prawdziwego znaczenia śmierci, to gratuluję, bo udało Ci się to zrobić w sposób zarówno głęboki jak i obrazowy, co często trudno połączyć.

Nie wiem czy to jest prawidłowe porównanie, ale od razu staje mi przed oczyma koniec Władcy Pierścieni, gdy Trzy Pierścienie wraz z powiernikami Jedynego Pierścienia wyruszają na Zachód. Przepiękny obraz śmierci, dzięki której przenoszą się z Śródziemia do Walinoru. Zresztą nie jest to wszystkim. Komuś, kto był również powiernikiem Jedynego (Samowi), obiecali, że dla niego też będzie miejsce na Zachodzie. Odczytywałbym zatem śmierć jako nagrodę za udział w czymś, co wykraczało daleko poza świat hobbitów, a co przyczyniło się w ogromny sposób do losów Śródziemia.

Henki pisze...

Porównanie do zakończenia "Władcy Pierścieni" jest rzeczywiście bardzo trafne. W tym momencie Tolkien ukazał śmierć, czyli drogę na Zachód, właśnie jako nagrodę za wypełnienie powierzonej misji.
W sumie to każdy z nas nie rodzi się bez celu, ale ma również określoną rolę i zadanie na świecie. Jeśli wytrwa w nim do końca, będzie miał udział w wiecznej chwale, tak samo jak hobbici w Valinorze.