piątek, 6 czerwca 2008

Milcząca Walka

Tamtej nocy męczyły mnie bardzo złe sny. W końcu obudziłem się na dobre, na zegarku dochodziła czwarta. Konrada nie było w namiocie, wyszedłem więc, żeby się rozejrzeć. Znalazłem go niedaleko, siedział na zboczu pod drzewem, skąd rozciągała się szeroka panorama na góry.
- Bezsenność? – moje pytanie zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie, gdyż doskonale wiedziałem, że cierpi na to od dziecka. W odpowiedzi kiwnął głową. Zaczęło dopiero świtać, ale dostrzegłem, że pod jego stopami leżał mały, drewniany miecz, który od dawna nosił na szyi. Był przełamany na pół.
- Kono, twój miecz... Już chyba nic z niego nie będzie. Co się z nim stało?
- Nic. Sam go połamałem – odpowiedział spokojnie.
- Ale pamiętam jak długo go robiłeś, był dla ciebie symbolem nieustannej walki dobra ze złem. Zmiana przekonań? – zapytałem trochę zdziwiony.
- Nie, żadna rezygnacja czy zmiana. To tylko modernizacja.
- Z drewnianego na metalowy, czy z mniejszego na większy?
Uśmiechnął się.
- Stary, kiedyś trzeba zmądrzeć. Wyrosnąć z bajek, że wszystko jest białe lub czarne, że zło jest okropną i straszliwą bestią ziejącą ogniem, a dobro przecudnej urody niewiastą, którą trzeba bronić przed potworem i w obronie której oddaje się życie, jak szlachetny rycerz na białym rumaku, z mieczem w dłoni... Na świecie jest tyle szarości, tyle rzeczy miesza się ze sobą, zło tak często bywa ukryte, podszywa się pod dobro mamiąc swoim pięknem. Trzeba wreszcie przestać śnić o podniosłym oddawaniu życia w imię sprawy i dla ludzi. Czy obecny czas nie wymaga raczej, by żyć i życie poświęcić na odnajdywanie drogi w szarościach świata oraz na świadczeniu o prawdziwej bieli i prawdziwym pięknie? Chyba lepiej jest ofiarować ludziom swoje życie, niż swoją śmierć...
Słońce zaczęło ukazywać się zza górskich szczytów. Zapowiadał się piękny dzień.
- Nie wiem, może masz i rację – odparłem – ale proszę, nie miej jej już więcej o tej porze. A tak poza tym, zaczynam się bać co będziesz wygadywał w wieku 60 lat, skoro mając 18 raczysz mnie taką filozofią – zaczęliśmy się śmiać.
- Zawsze pozostaje milczenie. A teraz zbieramy się, bo słońce już za bardzo głowę ci przygrzało.

Byłem chyba wtedy za młody, by zrozumieć to, o czym mówił. A może po prostu nigdy nie wierzyłem, że zrozumiem cokolwiek i dlatego ignorowałem wiele rzeczy. Dzisiaj, kiedy minęło tyle czasu odkąd skończyłem 60 lat, większość jego myśli staje się dla mnie jasna. Na pewno dlatego, że wiele z nich doświadczyłem na własnej skórze, ale uwierz - im więcej doświadczysz w swoim życiu, tym więcej umiesz sobie wyobrazić i tym lepiej wczuć się w sytuację innych. Natomiast Konrad... Kono, jak powiedział, rzeczywiście milczy od dawna. A ja w podzięce za wszystkie jego słowa przynoszę mu co dzień białą różę na grób...

2 komentarze:

Grzegorz Raźny pisze...

Walka ze złem o dobro jest piękną ideą. Ale w życiu liczy się człowiek. Walczyć o dobro jest sens tylko w kontekście człowieka. Nie wolno walczyć o dobro dla dobra. Wpadamy wtedy w walkę o symbole. Czy Jezus umarł za jakiś symbol? Umarł za człowieka. I kazał nam żyć i umierać nie za wiarę czy za dobro, ale za człowieka.

Bardzo spodobało mi się zdanie:
"Chyba lepiej jest ofiarować ludziom swoje życie, niż swoją śmierć."

Myślę, że jest to bardzo trafna myśl odzwierciedlająca kwintesencję życia.

Henki pisze...

Masz rację. Dlatego w pierwszej części wypowiedzi Konrada jest mylne rozumienie tej walki, jak nazwałeś "o dobro dla dobra", byleby walczyć. Natomiast później następuje nastawienie na ludzi. I właśnie tak powinno być.

Nie jestem zadowolona do końca z tej notatki, ale cieszę się, że mimo tego zostawia po sobie ślad.