Zbigniew Herbert
Brewiarz I
Panie,
dzięki Ci składam za cały ten kram życia, w którym
tonę od niepamiętnych czasów bez ratunku śmiertelnie
skupiony na ciągłym poszukiwaniu drobiazgów.
Bądź pochwalony, że dałeś mi niepozorne guziki,
szpilki, szelki, okulary, strugi atramentu, zawsze
gościnne nie zapisane karty papieru, przezroczyste koszulki,
teczki cierpliwe,
czekające.
Panie, dzięki Ci składam za strzykawki z igłą grubą i cienką jak
włos, bandaże, wszelki przylepiec, pokorny kompres, dzięki
za kroplówkę, sole mineralne, wenflony, a nade wszystko
za pigułki na sen o nazwach jak rzymskie nimfy,
które są dobre, bo proszą, przypominają, zastępują
śmierć
poniedziałek, 17 grudnia 2007
Bezsenność życia
niedziela, 9 grudnia 2007
Zapach zimowych kwiatów
Czas płynął tak powoli, jakby co chwilę się zatrzymywał i przysypiał. Zegar wybił dopiero pierwszą. Już trzecią godzinę obracałem się z boku na bok, za nic nie mogąc doczekać się nadejścia upragnionego snu. W końcu straciłem cierpliwość i wstałem. Czułem, że nie mogę czekać do rana, że muszę pójść do niego właśnie teraz. Niewiele zastanawiając się nad tym co robię, poszedłem tam. Była wtedy bardzo ciemna, mroźna noc. Śnieg głośno skrzypiał pod nogami, a nade mną rozciągało się czyste, granatowe niebo rozświetlone blaskiem niezliczonych gwiazd. Może kiedyś powiedziałbym, że to piękny widok i stałbym zachwycony z zadartą w górę głową. Ale kiedyś już nie powróci. Wkrótce znalazłem się u wrót mojego celu, powoli, delikatnie otworzyłem bramę cmentarną... Nagle zrobiło mi się gorąco i przez chwilę szczerze pragnąłem wrócić do domu, lecz szybko się uspokoiłem. Przecież nie byłem pierwszy raz na cmentarzu, kiedy było ciemno. Tylko, że zawsze przychodziłem tu z nim, a teraz... do niego... Drogę znałem już na pamięć, nawet w ciemności szybko znalazłem jego grób. Zapaliłem niebieski znicz. Zawsze lubił ten kolor. W bladym świetle ujrzałem szare zdjęcie, lekki uśmiech, zamyślone oczy, głębokie spojrzenie... datę urodzin, o której pamiętałem jak o własnej... drugą datę, o której chciałbym zapomnieć... duże litery układające się w imię, które z dumą zawsze wypowiadałem... i białą, zmarzniętą różę...
„Dlaczego?” – pomyślałem. „Dlaczego mnie zostawiłeś? W blasku światła szczęśliwy teraz chodzisz, a ja błąkam się smutny wśród ciemności. Mówiłeś, że śmierć nie istnieje, więc czemu czuję ją obok siebie? Czyż to życie nie jest śmiercią? Co jest pomyłką, a co większym dramatem? Nie zdążyłem cię zapytać i już mi nie odpowiesz...” Urwałem myśl, bo zdawało mi się, że zaczął się do mnie uśmiechać z fotografii. „To przez zmęczenie” – rzekłem w duchu. Lecz chwilę później zaczęło dziać się coś niezwykłego. Przestałem drżeć, poczułem w środku przyjemne ciepło, które w momencie objęło całe moje ciało. Zamknąłem oczy, ale wciąż widziałem rozgwieżdżone niebo, które szybko się do mnie przybliżało. Gwiazdy zaczęły tańczyć i wirować coraz szybciej i szybciej... Aż znalazłem się na łące, rozświetlonej niezwykle jasnym, ciepłym blaskiem. Wokół rosło tysiące różnobarwnych kwiatów, których piękna określić nie potrafię, bo nigdy przedtem ani potem czegoś takiego nie widziałem. Siedziałem tak oczarowany, a obok mnie zobaczyłem, naprawdę zobaczyłem Konrada! Tak jak zawsze, siedział objąwszy kolana rękami, lecz wtedy już mi się nie wydawało, jego oczy świeciły własnym, pięknym blaskiem.
- Pytałeś o istotę życia i śmierci, więc spróbuje ci to wytłumaczyć– znów usłyszałem jego delikatny głos.
- Tak abym zrozumiał? - zapytałem rozradowany.
- Tak abyś zrozumiał – uśmiechnął się. – Więc posłuchaj...
Poczułem się znowu jak za dawnych dni, gdy jako młodzi chłopcy zmęczeni bieganiem za piłką, siadaliśmy na trawie i rozmawialiśmy godzinami, próbując odkryć kolejny sens świata i życia...
- Jednym z darów jakie Bóg ofiarował Swoim żyjącym na ziemi dzieciom jest śmierć. Ofiarował ją jako wybawienie i nadzieję, że kiedy wypełni się nasz czas, zostaniemy wezwani po imieniu i zrzucimy z siebie balast doczesności. Wrócimy do domu. Niestety nie wszyscy... Śmierć jest końcowym odcinkiem drogi doczesnego życia, jest bramą, przejściem pomiędzy światami. Czymś w rodzaju przewoźnika, który przeprowadza nas na drugi brzeg. Śmierć nie jest wypadkową zła ani nienawiści, ponieważ nie służy ona złym duchom, lecz podlega Bogu. Tylko On jest Panem wszelkiego życia i tylko On ma klucze do bramy go rozdzielającej. Możemy więc powiedzieć, że śmierć nie istnieje jako śmierć, ale jako przejście. A ty co o niej powiedziałeś?
- Pomyślałem, że śmiercią jest życie...
- I masz w tym trochę racji, bo całe nasze ziemskie życie to ciągłe przemijanie. Od samego początku naszym celem jest owa brama. Lecz to właśnie w tym nieustannym umieraniu uczymy się życia. Jerzy, pamiętasz? Żeby ziarno wydało plon musi najpierw obumrzeć. Straciliśmy raj przez szatana i myślał on, że zniszczył największe dzieło Boga. Lecz Pan obrócił to wszystko w dobro i ofiarował nam życie doczesne, które jest dla nas sprawdzianem z miłości i dowodem na to jak wielcy i drodzy Mu jesteśmy, skoro obdarzył nas tak wielką wolnością. Sami możemy zadecydować czy chcemy do Niego wrócić czy pójść inną drogą.
- Lecz jeśli pójdziemy inną drogą czy nadal będziemy żyć?
- Tak, ponieważ bez względu na to, czy powiemy Bogu „tak” czy „nie”, zostaliśmy stworzeni do życia, do nieśmiertelności. Teraz powiem ci co jest źródłem prawdziwej śmierci. To właśnie jest zło i wybierając je, owszem będziemy żyli, ale będzie to życie wieczne w śmierci. W dodatku w śmierci wiecznej. Bo o ile brama pomiędzy światami zostanie kiedyś zburzona, śmierć, której źródłem jest szatan jest nieśmiertelna. Dlatego proszę cię, nie bój się, umierając żyj, żyjąc dąż do Życia i pamiętaj, że będę tu na ciebie czekał... będę tu na ciebie czekał... – jego słowa jak echo brzmiały mi w uszach, coraz ciszej i ciszej i ciszej...
Obudziłem się. Zgasły gwiazdy, zaczęło świtać. „Będę tu na ciebie czekał...” W głowie ciągle kotłowały mi jego słowa. Nagle poczułem zapach świeżych kwiatów i wtedy łzy same zaczęły płynąć z oczu, potężnym strumieniem zalewając mi całą twarz. Płakałem, a w środku mieszały się uczucia radości, ulgi, tęsknoty, żalu, zdziwienia i sam nie wiem czego jeszcze. Płakałem i było mi z tym dobrze. A wokół unosił się piękny zapach i do tej pory zastanawiam się czy to ta zmarznięta róża tak pachniała, czy wiosna nadeszła zbyt wcześnie, czy może to niebo się przybliżyło?
czwartek, 6 grudnia 2007
HENKIHIEVERISSAE - wspomnienia pewnego ducha
To zaprzeczenie życia,
To ciągłe umieranie!)
(Znam dobrze źródło co tryska i płynie,
Choć się dobywa wśród nocy .)
św. Jan od Krzyża
noc nadeszła zbyt szybko
zbyt szybko pokonała dzień
promienie księżyca poraziły oczy
i
ciemny krzyk ciszy rozległ się
opadła na ziemię zasłona nieba
strząsając gwiezdny pył
w głębiny duszy
drży wokół spokój
zimną kawą popijam środki nasenne
wszak dzień i tak niczym od nocy nie różni się
sen nie ma wstępu na drogi trzeciego wymiaru
jeden krok za dużo tylko jeden
lecz
nie można było nie wejść gdy brama stała otworem
czuły pocałunek śmierci na czole wciąż płonie
spaceruję teraz między ziemią a niebem
swobodnie włócząc się po ścieżkach pojmowania
bezkarnie zrywając z tajemnic całuny milczenia
przecieram niewidzialne zakręty trzeciej drogi
nieznanej
tak dawno nieuczęszczanej
wiatr zapach zimowych fiołków roznosi
pod niebem bez gwiazd
jasność tylko w środku płonie
czerpiąc światło z ciemności wszystko ogarniającej
ach
trzeba było utonąć w otchłani cienia
trzeba było wpierw oślepnąć
by ujrzeć blask niegasnącego Słońca
splendor wiecznego Dnia
trzeba było umrzeć
by zrozumieć życie
usłyszeć donośny głos ciszy
nie zapomnieć
teraz wiem
to nie prawda
nie umiera się tylko raz
środa, 5 grudnia 2007
poniedziałek, 3 grudnia 2007
"Często myślę o tym dniu widzenia, który pełen będzie zdziwienia nad tą Prostotą, z której świat jest ujęty."
Karol Wojtyła
***
Za tę chwilę pełną śmierci dziwnej,
która w wieczność niezmierną opływa,
za dotknięcie dalekiego żaru,
w którym ogród głęboki omdlewa.
Zmieszały się chwila i wieczność,
kropla morze objęła -
opada cisza słoneczna
w głębinę tego zalewu.
Czyż życie jest falą podziwu, falą wyższą niż śmierć?
Dno ciszy, zatoka zalewu - samotna ludzka pierś.
Stamtąd żeglując w niebo
kiedy wychylisz się z lodu,
miesza się szczebiot
dziecięcy - i podziw.
sobota, 1 grudnia 2007
piątek, 30 listopada 2007
piątek, 16 listopada 2007
wtorek, 13 listopada 2007
Zasnąć w ciszy
Karol Wojtyła
WYBRZEŻA PEŁNE CISZY
5.
Miłość mi wszystko wyjaśniła,
miłość wszystko rozwiązała –
dlatego uwielbiam tę Miłość,
gdziekolwiek by przebywała.
A, że się stałem równiną dla cichego otwartą przepływu,
w którym nie ma nic z fali huczącej, nie opartej o tęczowe pnie,
ale wiele jest z fali kojącej, która światło w głębinach odkrywa
i tą światłością po liściach nie osrebrzonych tchnie.
Więc, w takiej ciszy ukryty ja - liść,
oswobodzony od wiatru,
już się nie troskam o żaden z upadających dni,
gdy wiem, że wszystkie upadną.
Światłość ukryta jest w ciemności, lecz ciemność jej nie ogrnęła...
... w tym niewiedzy stanie
Nieraz wnętrze człowieka porównuje się do ciemnego labiryntu, w którym porusza się po omacku, często zagubiony w sobie i w tym, co go otacza... Lecz, czy ktoś, kto otrzymał więcej światła pojmowania znajduje się w lepszej sytuacji? Paradoksalnie, ale nie. Ciemność labiryntu jest niczym w porównaniu z jego wielkością i skomplikowaną strukturą, którą można zobaczyć dopiero w świetle. Z jego ukrytą prawdą. Najgłębsze poznanie jest wielką radością, ale równocześnie olbrzymim balastem i wyzwaniem. Człowiek, który pojmuje jest w rzeczywistości zanurzony w jeszcze większym zdumieniu, większej niewiedzy i ciemności. W większym zagubieniu. I znów paradoksalnie, to właśnie w owej niewiedzy, ciemności czy zagubieniu znajduje się najwyższa mądrość i siła...
W założeniu miały to być luźne myśli, ale znów wyszło hiperfilozoficzne. Chyba trzeba będzie się postarać o skierowanie ducha na odwyk :)
sobota, 10 listopada 2007
Przeszłość, Przyszłość, Teraźniejszość...
Zapadł zmrok, mgła szerokim płaszczem otuliła zasypiającą w dole wioskę. Okrągły księżyc świecił jasno, a na czystym niebie z każdą chwilą mrugało więcej gwiazd. Siedzieliśmy wciąż w ciszy pod drzewem, kontemplując narodziny nocy, wsłuchując się w równy oddech pogrążonych we śnie gór. Po prostu milczeliśmy sobie, jak starzy przyjaciele i było nam dobrze. Przynajmniej do czasu aż zaczął buszować przenikliwy wiatr. Robiło się coraz zimniej i miałem szczerą ochotę wracać do namiotu, ale czułem jak ważyły się w nim niespokojne myśli, które lada moment mogły wybuchnąć w postaci filozoficznego wykładu, który zawsze rzucał mnie w otchłań zdumienia. Tak, z pewnością nad czymś myślał, zresztą to leżało w jego naturze i było tak oczywiste, jak to, że większość ptaków opanowało sztukę latania. Zacisnąłem więc mocno szczękające zęby i próbowałem podsłuchać o czym szepcą gwiazdy.
- Jerzy – odezwał się niebawem, jak przypuszczałem – czym dla ciebie jest teraźniejszość?
„Zaczęła się zabawa” – pomyślałem.
- Pytam poważnie – dodał, jakby słyszał moje myśli.
- Teraźniejszość? Cóż, to jest to, co dzieje się teraz... To, że siedzimy tu razem, patrzymy w niebo, rozmawiamy.
- To co dzieje się teraz... Ile trwać może „teraz”?
- Hmm, bo ja wiem? Parę sekund, minutę, chwilę... Konrad, na takie pytania nie ma odpowiedzi - uśmiechnąłem się.
- Otóż to. Nie ma i nie będzie odpowiedzi. Dlatego, że nie ma „teraz”. Teraźniejszość nie istnieje na tym świecie... Z tej prostej przyczyny, że nie może ona trwać, sama w sobie nie może być ograniczona przedziałem czasu. Musi istnieć poza czasem. A ponieważ to on rządzi naszym światem i nie można go zatrzymać – nie ma tu przestrzeni dla teraźniejszości. Owo „teraz”, które masz na myśli jest wynikiem oddziaływań pomiędzy przeszłością i przyszłością. Jest ich wypadkową. Pamiętając o przeszłości dążymy do przyszłości. Nieustannie. „Woda, której dotykasz w rzece, jest ostatkiem tej, która przeszła, i początkiem tej, która przyjdzie”. Czas i teraźniejszość wykluczają się wzajemnie. Względność nigdy nie utworzy pary z bezwzględnością, oczywiście z jednym wyjątkiem jakim jest człowiek, który w przedziwny sposób łączy w sobie te dwie rzeczywistości. Miotany pomiędzy tym, co było i tym, co będzie nosi w sobie cząstkę tego, co jest.
- Więc jednak teraźniejszość istnieje – wypaliłem gwałtownie, jak ktoś wyrwany z głębokiego snu.
- Tak, przyjacielu. Istnieje, ale nie na tym świecie. Teraźniejszość znajduje po drugiej stronie życia. Tutaj rzeczywistość opiera się na nieustannym upływie czasu, tam, poza czasem i poza przestrzenią jest ciągła teraźniejszość. Wieczność to nie nieskończona liczba wieków. Wieczność to chwila... chwila, która trwa wiecznie. Widzę, że się rozumiemy – stwierdził.
- Nie, nie rozumiemy się wcale. A właściwie, to ja nie rozumiem ciebie. Mimo, że mówisz logicznie, twoje wywody ani trochę do mnie nie przemawiają.
- Nie da się tego już jaśniej wyjaśnić – powiedział ściszonym głosem.
Nie wiem dlaczego, ale zrobiło się mi go żal. Wyobrażałem sobie, ile trudu musi go kosztować zamknięcie nieuchwytnych myśli w sztywne, proste zdania odpowiednie dla mojego poziomu zrozumienia. Lecz temat, z którym dzisiaj wyskoczył naprawdę mnie przerastał. Nie, to było niemożliwe, aby go zrozumieć, ale mimo wszystko chciałem go słuchać.
- Skąd ty to wszystko wiesz? Skąd możesz wiedzieć, czym jest wieczność? Przecież nie bierzesz tego z powietrza – próbowałem pociągnąć go za język.
- Przeciwnie, właśnie z powietrza. Szczególnie kiedy jest ciemno i wieje wiatr – odpowiedział zupełnie poważnie.
Wkopałem się. Teraz nie wiedziałem nawet czy ironizuje, czy nie chce mi powiedzieć, czy może to metafora, która coś oznacza.
- Ja jakoś nie czuję nic w powietrzu – postawiłem w końcu na metaforę.
- Jerzy, bo tak to już jest – jedni czują inni nie. Dlatego Ci, którzy odkrywają prawdy powinni je przekazywać dalej. Nawet jeśli mają być zrozumiane dopiero w dalekiej przyszłości.
- Tak nie powinno być, to nie jest logiczne. Dlaczego jedni mają dar rozumienia czy zrozumienia, a inni nie? Dlaczego jedni mogą iść drogą jasną i prostą, a inni męczą się, żyją zagubieni w sobie i w świecie? Bóg postąpił niesprawiedliwie – wypaliłem nie mogąc ogarnąć własnych myśli.
Konrad podniósł się bezszelestnie i zadzierając głowę do góry wpatrywał się w ciemne niebo. Nie odezwał się ani słowem, dopiero po dłuższej chwili stanął przede mną. Wydawał się wyższy niż zwykle, otoczony jakąś potęgą, ale wzbudzającą prędzej zaufanie i spokój niż strach. Wiedziałem, że na mnie patrzy i nie wiem czy było to moje przywidzenie, ale dałbym głowę, że jego oczy świeciły wtedy własnym, niepozornym blaskiem.
- Mylisz się Jerzy. Bardzo się mylisz. Nie wszyscy mogą rozumieć. Za to się płaci... sowicie... całym życiem... To nie droga jasna, prosta ani wygodna. To nie droga po której się idzie, to droga na której się balansuje... we mgle i w ciemności, pod niebem bez gwiazd. Samotnie. Światło jest w środku i na końcu... – mówił cichym, dziwnym głosem.
Odwrócił się i poszedł szybkim krokiem w jemu tylko wiadomym kierunku. Zostałem sam, siedziałem wciąż pod drzewem spadając coraz głębiej w otchłań zdumienia. Nie czułem już zimna ani wiatru ani senności. Chyba nie czułem już nic...
poniedziałek, 5 listopada 2007
"May it be"
May it be an evening star
May it be when darkness falls
Your heart will be true
You walk a lonely road
Oh! How far you are from home
Mornie utúlië (darkness has come)
Believe and you will find your way
Mornie alantië (darkness has fallen)
A promise lives within you now
May it be the shadows call
Will fly away
May it be you journey on
To light the day
When the night is overcome
You may rise to find the sun
Mornie utúlië (darkness has come)
Believe and you will find your way
Mornie alantië (darkness has fallen)
A promise lives within you now
A promise lives within you now
tekst: utwór May it be - Enya
zdjęcia: Henki
czwartek, 1 listopada 2007
NARODZINY POEZJI
w milczących wodach ciszy
pośród niezbadanych ścieżek wiecznej mgły
za niedostępnymi wrotami tajemnicy
gdzie nie dochodzi światło świadomości
na kamienistym dnie oceanu mroku
i na najwyższym szczycie światła
od początku pogrążona we śnie
przykryta słabością nierówno oddychała
czekała
aż nadszedł czas powstania ze snu
drgnęła delikatnie struna harfy
zatrzęsły się wrota i w przepaść runęły
opadła na chwilę zdumiona mgła
oto z niepojętych głębin mrocznego oceanu
wynurzyła się
silna ponad własną miarę
tajemnicza
świetlista
piękna
i zatrzymał się czas
umarł na zawsze stary świat
bo w ciemnościach zabłysło światło przedziwne
niedziela, 28 października 2007
WE ŚNIE
Zatrzymał się czas... piasek w klepsydrze przesypał się,
zgasły już gwiazdy, jak zgasł w oczach jego jasny blask...
Wschodzące słońce zagląda przez okno,
ciepłe promienie czule głaszczą bladą twarz,
zdumiony wiatr nieruchomo obok przysiadł
i cichym oddechem gładzi złote włosy.
Słowik ogarnięty wzruszeniem, głosu wydobyć nie mógł,
na małym flecie tęskną melodię gra...
Tak cicho odszedł, tak delikatnie... bez słów,
jakby wiedział, że pożegnanie nie znaczy nic.
Wraz z zachodzącym księżycem granice horyzontu przekroczył,
nie poczuł nawet jak śmierć ujęła go za rękę,
jak wpłynął łodzią na błękitne wody nieba...
Nie przerwała mu snu... nie obudził się...
Widzę jego uśmiech, na twarzy otoczonej słonecznym blaskiem
i wiem, że ma teraz jeszcze piękniejsze sny...
sobota, 27 października 2007
PogaDUSZKA ze Śmiercią
Płynie czas, mija w rytmie migocenia gwiazd,
księżyc rozpoczął swój spacer po niebie
i cisza nocna, zasłuchana
w oczekiwanie na sen...
Stuk, stuk... nieśmiałe pukanie,
zimny podmuch płomień świecy zgasił...
Nie, to nie sen ze swymi marzeniami.
To w progu stanęła Śmierć.
-Nie teraz, odejdź, dziś nie mam sił
na bezsensowną wymianę zdań.
Patrzeć juz nie chcę jak kipisz złością, urażona-
i tak cię nie przekonam.
Po co znów o życiu opowiadać mam-
tylko udajesz, że słuchasz
metafory, porównania, symbole, tysiące dźwięków, barw-
i tak nie zrozumiesz.
Odejdź. Powiedz, kogo dziś w drogę wyprawiłaś
i wróć na swe mgliste ścieżki.
Bo możemy jedynie pomilczeć,
jak starzy, dobrzy wrogowie...
Zaczekaj... Ty płaczesz?
Płaczesz nad swoim losem?
Pod nogi Ducha Śmierć łzy wylewa?
...
Świat zwariował.
Ciężar tajemnic
Karol Wojtyła
"NARODZINY WYZNAWCÓW"
5.
Ducha nie ujrzysz nigdy - tylko oczy są zwierciadłem myśli,
którą w połowie drogi spotykam i z wolna zawracam...
(cierpka jagoda milczenia czy słodki ciężar konarów)
pomiędzy okiem a twarzą nieuchwytny przebiega wyścig,
otwiera czoło i twarz... i z cienów ją ogołaca.
wtorek, 23 października 2007
Bezdomni...
Lecz kto z wysokich gór wiatr nadziei przyniesie? Kto zbudzi ducha z głębokiego snu, gdy dzień nadchodzić będzie? Kto w mroku odważy się spojrzeć bólowi w oczy?
sobota, 20 października 2007
NIE ŚMIEJ SIĘ!
Znam takie miejsce,
gdzie nie wschodzi słońce,
gdzie wciąż pada deszcz,
gdzie mgła wszystko pokrywa
i gdzie gwiazdy boją się świecić.
Nie śmiej się!
Gdzie nie palą się lampy uliczne,
gdzie w piekarniach nie piecze się chleba
i zamiast niego podaje się kamień.
Nie ma tam miejsca na prawdę,
ucieka ona, jak zbrodniarz między drzewami.
Nie śmiej się!
Świat ludzi z atomów,
utopionych w kałuży obojętności,
zastygłych w odruchu ataku,
porwanych przez czarny huragan,
przyjaciół bierności.
Nie śmiej się!
Gdzie ważnie jest tylko to, co na wierzchu,
gdzie forma przewyższa treść,
gdzie wielkie słowa nie mają znaczenia,
bo uszy są zbyt małe
i gdzie nosi się ciemne okulary.
Nie śmiej się!
Gdzie każdy, kto z pochodnią idzie
jest niszczony,
zbyt mocno w oczy razi...
Gdzie nie ma miejsca na sens.
Gdzie rządzi papier i przeklęta ciecz.
Nie śmiej się!
Pytasz, czy wszyscy?
Nie. Lecz mało jest nie.
I nie ci, których byś się spodziewał.
To nie przesada, tylko
niepospolity obiektywizm.
Czemuż się śmiejesz?
To nie jest bajka.
To miejsce naprawdę istnieje.
Niedaleko, całkiem blisko.
Na tej pięknej ziemi
zabito mojego przyjaciela...
wtorek, 16 października 2007
CAŁY TY
Widzę.
Machasz do mnie ze szczytu góry,
celu wszystkiego.
Pamiętam.
Byłeś strasznie uparty.
Deszcz wciąż padał,
ale ty nie chciałeś
nosić parasola.
Mówiłeś, że musisz
mieć wolne ręce,
dla nich.
Lecz On nie pozwolił,
byś tak mocno moknął,
pelerynę zarzucił na ciebie.
I tak miałeś mokrą głowę,
bo ściągałeś kaptur
by lepiej słyszeć.
Cały ty.
Czekasz teraz na następnych.
Przyjdą.
Wiem.
Może niewielu,
ale prawdziwych.
poniedziałek, 15 października 2007
PRZYCHODZISZ
W delikatnym powiewie wiosennego wiatru,
W promieniach wschodzącego słońca,
Jasnozłotymi pocałunkami budzących uśpione pąki
Białej róży...
przychodzisz
W samotnej balladzie słowika,
Przy akompaniamencie szeleszczących liści,
W słodkim zapachu niewiędnących kwiatów,
Których imienia nie zna nikt...
przychodzisz
W ciszy wędrujących po niebie chmur,
Wśród nieodkrytych barw tysiąca tęcz,
W ogromie ciemnozielonych mórz -
Nie zostawiając śladu na piasku...
przychodzisz
Z jaśniejącymi oczami, uśmiechem miłości,
Kołysząc, tuląc duszę w ramionach,
Wlewając do serca bezdenną głębię radości...
Do każdego, kto drzwi izdebki swej otworzy...
przychodzisz
Ciemną nocą, przy blasku niegasnących gwiazd,
Ciszej niż po niebie płynący księżyc,
Nie wstydząc się bólu, nie chowając ran,
Z jaśniejącymi łzami zraszającymi zlęknioną ziemię...
przychodzisz
piątek, 12 października 2007
Niebo przybliżyło się... w ciszy runęło w serce...
Karol Wojtyła
WYBRZEŻA PEŁNE CISZY
1.
Dalekie wybrzeża ciszy zaczynają się tuż za progiem.
Nie przefruniesz tamtędy jak ptak.
Musisz stanąć i patrzeć coraz głębiej i głębiej,
aż nie zdołasz już odchylić duszy od dna.
Tam już spojrzeń żadna zieleń nie nasyci,
nie powrócą oczy uwięzione.
Myślałeś, że cię życie ukryje przed tamtym Życiem
w głębiny przechylonym.
Z nurtu tego - to wiedz - że nie ma powrotu.
Objęty tajemniczym pięknem wieczności!
Trwać i trwać. Nie przerywać odlotów
cieniom, tylko trwać coraz jaśniej i prościej.
Tymczasem wciąż ustępujesz przed Kimś, co stamtąd nadchodzi
zamykając za sobą drzwi izdebki maleńkiej -
a idąc krok łagodzi
- i tą ciszą trafia najgłębiej.
poniedziałek, 8 października 2007
MOŻE ROZUMIEM
Może trzeba było nie zgodzić się...
Odmówić? Złamać? Nie nauczyłeś mnie.
Może za daleko, może za głęboko.
Lecz za późno już na odwrót, woda do oczu wdarła się
i zachłysnęłam się ogromem w kropli zamkniętym,
potężnym głosem, który milczeniem rozbrzmiewa.
Zewsząd fale tajemnic otoczyły mnie.
I tylko strach nie przypłynął. Przestraszył się.
(Niebo runęło w ciszy na głowę, lecz nie przygniotło mnie.
A może wcale nie spadło?
Może tylko przybliżyło się...
Niebo runęło we mnie.)
Może zbyt szybko chcę płynąć,
lecz czas mija szybciej niż potrafi.
I może zbyt zuchwale przyglądam się krawędzi,
którą zburzyłeś. Jedyna granica rozmyła się.
Ach, chcę tonąć, tonąć wciąż!
Nie budzić się, nie czekać na sen...
Może nie płynę na dno, lecz w głębię.
Dna szukać nie muszę, jest blisko –
Sens mieszka we mnie.
czwartek, 4 października 2007
OCZY DUCHA - wygrzebane z szuflady czasu
nie patrz w moje oczy
kiedy nie chcę
nie patrz w oczy szklane
pozbawione dna
nie patrz kiedy stają się zwierciadłem
duszy
nie pochylaj się nad taflą
prawdy
sparzysz się wodą
z jeziora ognia
a ja nie zdmuchnę żaru
przecież nie oddycham
i nie budź mnie
kiedy chcę śnić
zostaw dzieła tajemnic na półkach
zakurzonych
zaczekaj
jutro opadnie niewidzialna mgła
blask słońca roztopi mury
i wejdziesz chwiejnym krokiem
na ścieżkę wąską i śliską
wyściełaną krwawymi kwiatami
i złotymi kamieniami
drogę którą się nie idzie
drogę na której się balansuje
wtedy zabiorę cię
a teraz
nie patrz w moje oczy
kiedy świecą
niedziela, 30 września 2007
Tu i teraz: wybuch dojrzały
Aby wejść na szczyt, trzeba odbić się od dna...
Bo nie zrozumie głębi szczytu ten, kto nie pojął głębi dna...
Nie poczujesz smaku szczęścia, jeśli nie piłeś ze studni bólu...
Największe rzeczy rodzą się w cierpieniu, w ciszy i w tajemnicy...
Karol Wojtyła
SCHIZOTYMIK
Są takie chwile głuche, chwile beznadziejne
- czy wydobędę jeszcze z siebie myśl, czy z serca ciepło wykrzeszę?
Nie zrywaj wówczas ze mną, gniewem moim wtedy się nie przejmuj.
To nie jest gniew, to nic - to tylko puste wybrzeże.
Lecz wtedy tak bardzo mi ciąży nawet najlżejszy ciężar.
Idę, lecz cały stoję, nie czuję żadnego ruchu.
Pamiętaj wówczas - nie stoisz, lecz w ciszy te siły się prężą,
które odnajdą swą drogę, te siły, które wybuchną.
I wtedy znów - nie gwałtownie, nie cały sobą naraz
rozkładaj momenty serca, rozkładaj napór woli.
W gorączkowym blasku źrenic niech się natychmiast nie spala
to, co rośnie w okresach zastoju.
To już za mną
Karol Wojtyła
MELANCHOLIK
Nie chciałem wziąść. Zbyt długo we mnie waży się ból,
zrazu przyjęty dość słabo -
waży się w wyobraźni i toczy z wolna jak mól,
jak rdza zużywa żelazo.
Ach, wypłynąć z nurtu ukrytego i przejść poza bólu przedsmak!
Jest życie, proste i wielkie - jego głębia nie kończy się we mnie.
Rzeczywistość bardziej jest wspaniała niźli bolesna.
Zrównoważyć to wszystko nareszcie gestem dojrzałym i pewnym!
Nie wracać po tyle razy, lecz iść i dźwigać po prostu
w równym odstępie godzin tę całą subtelną strukturę,
która w granicach mózgu tak łatwo przemienia się w rozstój,
a sama w sobie zmęczeniem jest bardziej niż bólem.
I może bardziej być z Nim niż z sobą tylko,
bardziej być z Nim -
odsunąć grozę spraw na tyle,
by wystarczał zwyczajny czyn.
sobota, 29 września 2007
piątek, 28 września 2007
Myśli nieuporządkowane...
a tajemnice prawdą zajaśnieją
czas by poznał Cię świat
szczęście nosisz wciąż ze sobą
kiedyś odnajdziesz radość w sobie
nadzieja z martwych powstanie
a świat znów zajaśnieje tysiącami barw...
poniedziałek, 24 września 2007
Nieludzkie spojrzenie człowieka...?
śp. br. Tymoteusz Durkacz (1972-2007)
Do zobaczenia po drugiej stronie życia!
poniedziałek, 17 września 2007
sobota, 25 sierpnia 2007
DWAJ PRZYJACIELE
fioletowe drzewo
słodkim cieniem
zasłania znużone oczy
uparte promienie
przebijają się przez zielony dach
słońce długimi rękami sięga
po uciekające wciąż myśli
drzewo wyciągnęło ramiona
nad starym płotem
zmęczone
ciężarem dojrzałych owoców
spadających
na spaloną słońcem drogę
kiedyś zostawiłeś na niej swój ślad
i nie wiedziałeś że tak blisko dom mój
nie wiedziałeś że to ja
znamy się tak dobrze
nie wiedząc nic o sobie
utkani z jednego światła
świat wysłał list gończy za nami
nikt już nie rozumie przyjaźni
ducha
wiem
gdzie teraz jesteś
tam daleko
siedzisz nad stawem
otoczony blaskiem złotych promieni
odbijanych przez pomarszczoną taflę
topisz smutki w ciemnozielonej głębi
nie umiejąc płakać
wzdychasz w rytm wiatru
i szeleszczących listków
poruszonych muśnięciem sierpniowego wiatru
pozwól
pozwól mu by uniósł stare myśli
choć nie wierzysz już
że ktoś drgnie pod ich dotykiem
usłyszy nieme wołanie
suchy płacz
że ktoś zrozumie
wiem
najcięższe są pierwsze rocznice
bólu
tam daleko
nad stawem przy kopalni
obok drewnianej ławeczki
napisałam węglem na ziemi
moje imię
nie jestem snem
tam daleko
za górami
siedzę pod fioletowym drzewem
wiem
rozumiem
wciąż pamiętam
piątek, 24 sierpnia 2007
wtorek, 21 sierpnia 2007
CHWILA BEZ IMIENIA
stajesz na szczycie
rozpływasz się w atmosferze
wolności
serce w górę się pnie
za każdym podmuchem
mury
mury się walą
i tyle sił by łatać
dziury
cicho
cicho coraz ciszej
zasypiasz w Panu
wsłuchaj się człowieku
w szept gór i śpiew wiatru
w ten szept i śpiew o Panu
słuchaj i powtarzaj
nie odchodź
niezmieniony
środa, 15 sierpnia 2007
BLASK NOCY
gdziekolwiek jesteś
zaśnij
spokojnie
nie mogę otrzeć twych łez
nie uleczę krwawiących ran
za daleko jesteś
tylko w blasku nocy widzę twą twarz
gdy w krainie snów zabłąkam się
nie powiem że wiem
zaśnij
ja czuwać będę
nie pozwolę zgasnąć gwiazdom
znajdę światło nadziei
odbijane tarczą księżyca
zaśnij
ja będę się modlić
o lepszy świt
o nowy dzień
kiedy wzejdzie słońce prawdy
dzień zwycięstwa
śpij
gdziekolwiek jesteś
OSTATNIE SPOTKANIE
miał wtedy bezgranicznie głębokie
spojrzenie
wzrok który widzę w snach
źrenice zatopione w powodzi smutku
błagające
nie o litość
nie o zemstę
o zrozumienie
to nie oczy
to krwawe brzemię
ból na wylot przeszywający duszę
nie odezwał się
usta ma jeszcze zlepione
idzie dobrze znaną drogą
wchodzi na najwyższy szczyt
lecz nikt go nie widzi
nie mogliśmy zamknąć szlaku
czy opowiem o tym
gdy zagrasz mi na harfie
a teraz muszę pozostawić prawdę
w jaskini moich myśli
Cierpienie czy ból?
Temat trudny. Trudny i delikatny, bo należy do grona "tajemnic ludzkiego życia". I dlatego go poruszę...
Cierpienie a ból... To nie to samo. Cierpienie jest zawsze mieszanką: bólu ze smutkiem, bólu z gniewem, bólu ze wstydem, bólu z tęsknotą, bólu z nienawiścią, itd... (oczywiście elementów pojedynczego cierpienia może być więcej). Tak więc ból jest składową cierpienia. Wnioskując, wydaje nam się, że cierpienie jest "gorsze", "boleśniejsze" od samego bólu. Nic bardziej mylnego. Bo w cierpieniu ból schodzi na dalszy plan, jest jakoby "tłem" dla uczuć. Poza tym człowiek nie cierpi w nieskończoność i nie zawsze z taką samą siłą, mówi się: "czas leczy rany". Po cierpieniu pozostaje blizna, po bólu coś innego...
Ból w czystej postaci jest stanem duchowym (tak jak i cierpienie). Psychiczny ból nie jest uczuciem! Powstaje wskutek ciężkiego urazu, można rzec-"porażenia" zadanego przez drugiego człowieka lub grupy ludzi. Trzeba też powiedzieć, że nie każdy może doświadczyć bólu. Człowiek będący w tym specyficznym stanie czuje się „wyssany” i „przygnieciony”. Nie potrafi się np. wypłakać czy wykrzyczeć, ponieważ nie odczuwa żalu ani złości. Jedynie ból. Ciężki, suchy i tępy ból. Nosi go w sobie jak kamień przywiązany do szyi. Niezauważalnie. Bo prawdziwy ból widać tylko w oczach. Czas nie leczy takich ran. Krwawią one nieustannie, czasem słabiej czasem mocniej. Ból zmienia człowieka, musi on się nauczyć z nim żyć. Jeśli znajdzie nadzieję, jeśli znajdzie zrozumienie i na nowo uwierzy ludziom-powstanie ubogacony. Jak diament z popiołów...Człowiek dotknięty czystym bólem jest piękny, ponieważ wybaczył już na początku i nie przeklina winowajców, ale jest mu za nich wstyd. Za nich i za tym, co się wydarzyło. Cierpi przez ludzi, lecz cierpi dla ludzi. A nie raz i za nich.
DROGA NA MOUNT HUMAN
idziesz
nie dotykając ziemi
idziesz
głęboką nocą
wchodzisz
na ośnieżoną górę
nie całkiem sam
przemierzasz drogę
choć wszyscy
w drugą stronę biegną
plując ci w twarz
nie zapomną twego wzroku
oczu głębokich smutkiem
jęczysz
za każdym krokiem
pytasz
co to za ból
rana która nigdy się nie zabliźni
idziesz wciąż
na najwyższy szczyt
bez niczego
by rozhuśtać dzwon
gdy wzejdzie słońce
"Moje bierzmowanie"...
"Ludzie często mówią, że bierzmowanie jest dojrzałością Chrześcijańską, a jak jest naprawdę? Czy ludzie przystępujący do tego Sakramentu mają Świadomość jego działania, a tym bardziej czy rozumieją istotę i jego sens? Każdy z nas niech zada sobie pytanie. Czym dla mnie jest bierzmowanie?
Postanowiłem porozmawiać z młodzieżą przystępującą do tego Sakramentu, jakie mają zdanie na temat bierzmowania i co mogą otrzymać po jego przyjęciu. Wiele osób nie potrafiło odpowiedzieć na to pytanie, a przecież za ponad miesiąc odbędzie się ta jedyna i niepowtarzalna chwila. Oczywiście znalazła się grupa ludzi odpowiadająca, że Duch Święty na nich zstąpi, lecz to było wszystko z ich wyczerpującej odpowiedzi.
Drugim moim pytaniem było, dlaczego chcą przyjąć ten dar? Tu zdania były podzielone: bo pragnę, bo mama kazała, tak trzeba, a co by ludzie powiedzieli. Jak sami mówią widać w nich przymus lub presję wywieraną przez rodziców, kolegów i nauczycieli, lecz w większości uważam, że to pragnienie i silna wiara jest przewodnikiem w tej decyzji.
Drugą stroną medalu była rozmowa przeprowadzona z już starszą młodzieżą, która jest po bierzmowaniu. Na pytanie, co dał mi ten Sakrament? Ludzie zaczęli się zastanawiać i po chwili zaczęły padać pierwsze odpowiedzi: bierzmowanie nie dało mi nic, druga osoba odpowiedziała, że dało trzecie imię. Jednak jedna osoba wyłamała się i powiedziała, że bierzmowanie pozwoliło jej na zgłębienie wiary, że zbliżyła się do Kościoła i że czuje potrzebę w dalszym realizowaniu swoich planów życiowych z pomocą Boga w postaci Ojca, Syna i Ducha Świętego.
Uważam, że właśnie tak najprościej wytłumaczyć ten Sakrament, iż pozwala on na pełne i dojrzałe wychowanie w duchu chrześcijańskim, a co najważniejsze propaguje on watrości takie jak wiara, nadzieja i miłość, które pozwalają nam na odkrywanie Boga i życie według Jego zasad. Dlatego zadajmy sobie jeszcze raz pytanie, czym dla mnie jest Bierzmowanie? Na to pytanie niech każdy z nas odpowie sobie sam."
Łukasz
"Z GŁĘBI SERCA" pismo parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bielsku-Białej
nr 9/maj 2007
wtorek, 14 sierpnia 2007
Bierzmowanie...
Trudno nie zgodzić się z tym zdaniem. Dla wielu młodych ludzi bierzmowanie staje się "uroczystym pożegnaniem z Kościołem". I nawet się z tym nie kryją... Smutne jest podejście młodzieży do tego sakramentu, ale równie smutne jest samo przygotowanie do niego... Niestety, coraz częściej opiera się ono jedynie na zdaniu 200 pytań, zdaniu patrona oraz na nauce śpiewu i poprawnego wychodzenia z ławek... (w niewielkim uproszczeniu). To co powinno być na końcu-jest na początku, a to co powinno być na początku...-nieistnieje. To coś, czyli przygotowanie duchowe. Uwnioślenie. Przeżycie. Zrozumienie. Zagłębienie. A największym dla mnie absurdem jest to, że przygotowując do SAKRAMENTU DUCHA ŚWIĘTEGO nie mówi się nic o DUCHU ŚWIĘTYM...
Kto rozumie o czym mówię, proszę niech zostawi ślad. Poszukuję takich osób. W ciągu 2 lat, znalazłam ich aż dwie...
MOJE BIERZMOWANIE
Bez serc, bez myśli,
ludzie posągi,
świat rzeźbiony z kamienia.
Flagą papier i atrament,
hymnem głuchy odgłos stali,
celem puste piękno.
Bez słów, bez uczuć.
Zaprogramowani.
I gdy rozległ się dźwięk trąb,
nie słyszeli.
Nie znali muzyki.
Gdy pytanie zadawano
nie odpowiedzieli.
Nie umieli mówić.
Gdy stał ze Swymi promieniami,
nie rozpoznali Go.
Nie wiedzieli Kim jest?
Bez radości.
Kamień na kamieniu.
Zabrakło dobrego rzeźbiarza.
A On?
Wciąż pukał.
Ciche łzy spadały na posadzkę.
Tak cicho nikt nie umie płakać.
I ci smutni aniołowie,
przerażeni,
na klęczkach zbierali łzy...
Wśród morza obojętności,
z jasną pochodnią
przez bagno kroczysz człowiecze,
z krwawiącą raną.
Szukasz zrozumienia dla prawdy...
SEN O KRAKOWIE
stoję
nad budzącą się Wisłą
strojną w jasnozłotą suknię
utkaną z pierwszych promieni
w koronę z diamentem
wzgórzem Wawelskim
patrzę
na kaczki rozbryzgujące kryształową wodę
mrugają kanonady tęcz
siedzę
za zieloną zasłoną wierzby
wsłuchując się w arię słowiczą
balladę o nadziei
idę
ziewającą jeszcze uliczką
odwzajemniam uśmiech długowłosej kobiety
zamiatającej stary bruk
śmieję się
z naiwnych kropel rosy
chowających się przed ciepłym dotykiem słońca
pod płatkami kwiatów w klombach
na krakowskim rynku
czuję
zapach świeżych bułek
słodki aromat porannej kawy
czuję
zapach historii
ulatujący z obrosłych czasem Sukiennic
ciężar wspomnień minionych
słyszę
dziecinne śmiechy ludzi
którzy dawno przestali być dziećmi
kroki tych
którym nogi odmówiły już posłuszeństwa
i myśli
zapomniane
czuję
radość
...
nagle budzę się
nie tam gdzie chcę
jak kartkę papieru
składam sen wielokrotnie
chowam pod kapelusz
na ciemną godzinę
kiedy cień przetoczy się nade mną
zasnę
czwartek, 9 sierpnia 2007
wtorek, 7 sierpnia 2007
DEUS ABSCONDITUS
bezszelestnie przy nim trwać?
Mieszkać w innej przestrzeni,
za białymi wrotami,
zamkniętymi dla ziemi...
A my, naiwni,
próbujemy coś zobaczyć przez dziurkę od klucza.
Zbyt szeroko otwarte oczy są ślepe.
Nie jesteśmy nikłą materią,
posiadamy cząstkę Twej przestrzeni.
Znamy chwilę wieczności,
gdy codziennie zawiązujesz nam oczy
i uchylasz Swoje okno...
Gdybyśmy Cię ujrzeli,
nie moglibyśmy się już odwrócić.
Lecz dałeś nam wolność
i nie złamiesz obietnicy.
Nawet, gdy depczemy Twoje łzy
biegnące za tymi, którzy wrócić już nie chcą...
TEORIA BEZWZGLĘDNOŚCI
Śmiejesz się
widzisz
świat zbudowany ze
względności
miasto względności
względny spokój
względna biel
względne szczęście
względne słowa
względne czyny
względny sens
względne życie
względny człowiek
nawet
krzyk
wśród względnej atmosfery
spadasz
naprawdę utkany jesteś z
bezwzględności
nie zrozumiesz
jeśli nie odszukasz
źródła
śmiejesz się
znalazłeś
Wierzyć... Nie wierzyć...
poniedziałek, 6 sierpnia 2007
SEN
nocą ciemną
otwieram oczy
pośród głębokiej ciszy
słucham
jak przyszły dzień
puka
nie czeka
drzwi zawsze otwarte
choć nigdy nie przekręciłam klucza
widzę
wyraźny obraz
o zamazanym sensie
wyżyna symboliki
obraz koloryzowany
nieznanymi odcieniami
i najpiękniejszy dźwięk
widzę
prawdziwe twarze
słowa utkane z prawdy
głęboko ukrytej
widzę
burzowe chmury
wiszące nad głową przyjaciela
i ciemny miecz
w niego wymierzony
budzę się
i nie mam pewności
czy kolejny dzień
nie będzie moim
snem
Sny...
... w kwestii wyjaśnienia tej delikatnej kwestii posłużę się fragmentem mojej powieści fantasy (jest w trakcie pisania :))
[...]
-Twój sen dał mi nadzieję i pewność. Nawet jeżeli nie będzie go w Diamentowym Królestwie, z pewnością będą tam wiedzieli, gdzie przebywa aktualnie.
-Erdomienie, jesteś wszak mędrcem. Czy racjonalnie jest opierać się jedynie na śnie?
-Racjonalnie-nie, ale mądrze-tak – uśmiechnął się, widząc zdziwioną minę przyjaciela. – Widzisz, książę, ze snami sprawa ma się tak: jedne są tylko wymysłem naszej wyobraźni i tworem naszej podświadomości, czyli po prostu marzeniem sennym. One absolutnie niczego nie znaczą i nie należy przykładać do nich większej wagi. Drugie zaś, są snami zsyłanymi dzięki łasce Wielkiego Ducha, ku pożytkowi danemu elfowi lub całej społeczności. One zawsze coś znaczą. Mogą mówić o przeszłości, teraźniejszości lub przyszłości. Są zazwyczaj przedstawione w sensie symbolicznym, dlatego trudno nieraz je zrozumieć. Takie sny to wielki dar, dany nielicznym – mędrzec zrobił efektowną pauzę. – Wracając do twego pytania, nie należy ślepo kierować się żadnym snem. Potrzebna jest odpowiednia dedukcja oraz chwila zastanowienia się.
[...]
-Mówiłeś, że każdy zesłany sen trzeba przemyśleć.
-Prawda, powiedziałem tak.
-Lecz twoja „odpowiednia dedukcja oraz chwila zastanowienia się” nad moim snem trwała raptem parę sekund...
Mędrzec westchnął, po czym roześmiał się serdecznie.
-Masz rację, mój bystry książę. Ale nawet nie wiesz, jakie myśli potrafią być szybkie... – zamyślił się.
Podsumowując, istnieją tylko dwa rodzaje snów: bezpośrednie (będące tworem naszego mózgu i absolutnie nic nie znaczące) oraz pośrednie (czyli zsyłane przez moce pozaziemskie, zarówno dobre jak i złe-to zależy od stanu duszy i jej otwartości). A cała sztuka polega na ich rozróżnianiu...
Taka jest moja teoria i myślę, że nie odkryłam niczego nowego... :)
JESTEM WĘDROWCEM Z OBRAZU FRIEDRICHA...
nie ma mnie teraz dla ciebie
dla twojej płaszczyzny
stoję wywyższony ponad własną miarę
znieruchomiały
to nie góry mnie przygniotły
nie rozumiesz czemu na lasce się opieram
w dali jedynie mgłę dostrzegasz
a przede mną mgła się rozstąpiła
ukazując skrawek łąki
przedsionek tajemnicy
zostałem na skale
na zawsze
stąpam z tobą po płaszczyźnie
lecz stoję w innym wymiarze
i stać tam będę
dopóki nie usłyszę swego imienia
Śmierć...
piątek, 3 sierpnia 2007
OBUDŹ SIĘ!
nastał nowy dzień
noc ustąpiła
słońce nadziei zabłysło
atakujemy szczyt
droga już wolna
wrota stoją otworem
koniec podtrzymywania ognia
czas zapalić pochodnię
na Górze Tabor
wreszcie wzejdzie słońce prawdy
obudź się
nadszedł czas
wybiła godzina
harfa wydaje dźwięk
wchodzimy na szczyt