wtorek, 23 października 2007

Bezdomni...





Bezdomni... wyklęci... zniszczeni...
Za dużo myśleli... Za dużo robili... Zbyt wiele chcieli - skrawek nieba przynieść na ziemię...

Jeżeli postapisz dobrze, jeżeli zależy ci na dobru - dostaniesz za to po głowie. Czyli nic nowego pod słońcem... Wiele można przetrzymać, głębokiej radości nic zgasić nie może... Do czasu aż zostaniesz porażony, oszołomiony bólem, do czasu aż zniszczony pogrążysz się w cieniu... Wyciagasz ręce do jednych, a drudzy znienacka wbijają nóż w plecy. Świat, nie mogąc cię powstrzymać, próbuje zabić w tobie ducha. Zabić ducha... Zapomniał, że można go jedynie uśpić. Zapomniał, że wystarczy zaledwie lekki powiew nadziei, by powstał z popiołu. I szedł będzie naprzód, silniejszy jeszcze, mocą swego bólu, a cień już nie jak jarzmo na nim, ale jak najpiekniejszy płaszcz, ozdobiony rubinami krwi, pięknem jego ślady będzie znaczył...

Lecz kto z wysokich gór wiatr nadziei przyniesie? Kto zbudzi ducha z głębokiego snu, gdy dzień nadchodzić będzie? Kto w mroku odważy się spojrzeć bólowi w oczy?

Jak świat chce istnieć w blasku dnia, skoro nocą gasi własne gwiazdy...

Brak komentarzy: