sobota, 19 września 2009
GDZIE JESTEM?
marzenie z dziecinnych lat
by odejść z tego świata
nie widzieć więcej dnia
dosyć mam swego odbicia
dosyć nocy mokrych od łez
dosyć przeklętej delikatności
którą rani niedostrzegalny cień
tylko śmierć wisi nad nami
wychudzonymi poetami
których nawet w snach
dręczy smutek i strach
wtorek, 30 grudnia 2008
DESZCZOWE GOŁĘBIE
igra z rozgwieżdżonym niebem
w nerwowym miejskim oddechu
zielone pulsują ulice
mkną nocne autobusy odurzone winem
a w oknach
w oknach gasną światła
spadły z nieba deszczowe gołębie
serca swe rozbiły o nierówny bruk
a nad nimi tysiąc stóp co przed siebie gna
a pod nimi kryształowe puste cegły
gdzie śpi złoto zimne bardziej niż lód
i drga pytanie
drga pytanie o sens
a Ty co śpisz zamknięty w kolorowych snach
czy słyszysz nocnych ptaków głos
czy trzymasz w dłoni ten kawałek serca drogi
a w nim oczy co błyszczą dla Ciebie
uśmiechem tych dla których świat nie kręci się
i zamarznięte
zamarznięte na policzkach łzy
Tychy, 29 XI 2008
poniedziałek, 17 listopada 2008
OSTATNI NOCNY BLUES
kolejny dzień minął - tak, to cieszy mnie,
a miasto pachnie muzyką, świateł grą
i uciec chcesz od życia, co rani duszę Twą,
więc wymykasz się, daleko, nie wiadomo gdzie,
zasypia ból, gdy szklana kula kręci się,
lecz w oddali ktoś gra ostatni nocny blues -
kołysankę do wiecznego snu...
Uśmiechnij się do mnie, jak w każdy dzień,
uśmiechnę się też, choć w sercu tkwi cierń,
powiedz mi, powiedz, bo wiesz co on wróży -
czy znajdę na końcu piękny kwiat róży?
Nocą ciemną znów włóczę się,
śmierć miejskim tramwajem wciąż ściga mnie,
byle już nie płakać, samotności i walki mam dość,
gdzie ta uliczka? gdzie o ból uderza kość?
czerwone płaszcze, jak niedopałki migają tam,
duszone pod ślepymi butami, jak ja to długo znam,
lecz w oddali ktoś gra ostatni nocny blues -
kołysankę do wiecznego snu...
Katowice, 13 XI 2008
poniedziałek, 3 listopada 2008
TRAMPKI
† R.R.
z mego okna odleciały wróble
więc na mnie chyba już czas
lecz nie będę się żegnać nie
chcę by ktoś pamiętał mnie
tabletki litością powlekane
i igły co bezsilnie skraplają duszę
opuszczę długie białe korytarze
obojętnością wykrzywione twarze
wezmę trampki i rozstrojoną gitarę
na dachu betonowego miasta usiądę znów
wyłożę nogi na jedną z pięknych chmur
naiwnie pragnąc rozwiać samotność i ból
jak długo można przez życie w trampkach iść
powiedz jak żyć nie kochając nigdy nikogo
lecz miłując cały świat i ile mam do zapłacenia
za to by w życiu nie mieć nic do stracenia
odleciały wróble więc chyba już czas
zostawię wszystko bo cóż zostanie tu -
kilka słów pachnących jak bez
i morze wyschniętych łez
niedziela, 28 września 2008
PRZERWANY PŁACZ
ta maska tak boleśnie rani twarz.
Nie chcę już dłużej milczeć,
choć słowa z duszy poderwać nie mogą się,
jak ptaki bez skrzydeł...
Nie chcę już dłużej wykrzywiać ust,
w nieszczerym uśmiechu nadziei,
wciąż łykać łzy, by nikt nie widział ich,
a nocą cicho łkać w poduszkę...
Nie chcę już dłużej
walczyć ze sobą o każdy dzień,
dusić się bólem przed każdym snem...
Nie chcę już dłużej
grać w dziwną grę,
lecz wciąż nie wiem jak przerwać ją,
mimo, że prawdy nie lękam się...
Nie chcę już dłużej ukrywać
tego Pięknego Światła,
które...
Czy pomożesz mi
odnaleźć się w Twoim świecie?
Czy podasz mi swą dłoń,
gdy z cienia w światło wejdę?
Czy odwrócisz jasne oczy,
gdy ujrzysz mą prawdziwą twarz?
Czy przeklniesz mnie za milczenie?
Czy może zrozumiesz,
że...
piątek, 26 września 2008
Kazimierz Dąbrowski
PRZESŁANIE DO NADWRAŻLIWYCH
Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
za waszą czułość w nieczułości świata,
za niepewność - wśród jego pewności,
za to, że odczuwacie innych tak, jak siebie samych,
zarażając się każdym bólem,
za lęk przed światem, jego ślepą pewnością,
która nie ma dna,
za potrzebę oczyszczania rąk z niewidzialnego nawet brudu ziemi,
bądźcie pozdrowieni.
Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
za wasz lęk przed absurdem istnienia
i delikatność nie mówienia innym tego, co w nich widzicie,
za niezaradność w rzeczach zwykłych i umiejętność obcowania z niezwykłością,
za realizm transcendentalny i brak realizmu życiowego,
za nieprzystosowanie do tego, co jest,
a przystosowanie do tego, co być powinno,
za to, co nieskończone - nieznane - niewypowiedziane, ukryte w was.
Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
za waszą twórczość i ekstazę,
za wasze zachłanne przyjaźnie, miłość i lęk,
że miłość mogłaby umrzeć jeszcze przed wami.
Bądźcie pozdrowieni za wasze uzdolnienia - nigdy nie wykorzystane -
(niedocenianie waszej wielkości nie pozwoli poznać wielkości tych, co przyjdą po was)
za to, że chcą was zmieniać, zamiast naśladować,
że jesteście leczeni, zamiast leczyć świat,
za waszą boską moc niszczoną przez zwierzęcą siłę,
za niezwykłość i samotność waszych dróg,
bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi.
poniedziałek, 22 września 2008
Podwójna droga
- Panie, dlaczego masz takie smutne oczy? - spytała, lecz nic jej nie odpowiedział.
- A ty dlaczego masz smutne oczka? - zadał to samo pytanie i także nie usłyszał odpowiedzi.
- Czy mogę pomoc Ci nieść ten krzyż? Wiem, że niewiele uniosę, ale pozwól mi - prosiła.
- Chcesz podążyć Moją drogą, aż na sam szczyt?
- Chcę - kiwnęła głową.
- Ale musisz wrócić do miasta, bo tam na ciebie czekają i cię potrzebują.
- Wiem... Lecz jak mam tam spokojnie żyć wiedząc, że Ty jesteś sam i niesiesz taki wielki ciężar? Wrócę i za dnia będę z nimi, a nocą, gdy wszyscy zasną, przyjdę do Ciebie i pomogę Ci. Pozwól mi...
I Pan Jezus się zgodził. Wiele razy słońce wschodziło i zachodziło, zmieniały się pory roku, a dziewczynka każdy dzień spędzała w mieście z innymi ludźmi i nocą podążała górską ścieżką, niosąc krzyż z Panem Jezusem. Lecz pewnego wieczoru, gdy wchodziła na górę, nie zastała Go. Wołała i szukała, ale nie przyszedł. Zupełnie jakby zniknął. Na drodze został tylko kawałek krzyża. Dziewczynka wzięła go i ze łzami w oczach poszła dalej. Wiedziała, że On gdzieś jest, że nie mógł umrzeć i kiedyś wróci. Droga zwężała się z każdym krokiem, nogi grzęzły w śniegu, wokół otaczała ją coraz gęstsza mgła i przenikliwy chłód. Szła, a każdy krok był wygraną walką. Niosła tylko niewielki kawałek krzyża, lecz był on często ciężarem ponad siły. Bo osiadła na nim samotność, tęsknota, osiadł płacz... Pan Jezus nie odszedł, był zawsze tuż obok, niosąc przy niej Swoją część krzyża. Lecz dziewczynka nie mogła Go już zobaczyć. I nie widziała, nie czuła nawet Jego obecności... Wierzyła. Taka była droga na szczyt...
czwartek, 18 września 2008
autotematycznie
JEDEN ZWYCZAJNY DZIEŃ
Nie chcę litości, nie pocieszaj mnie.
To dla mnie jest ten krzyż i ja go muszę nieść.
I nie mów mi, że rozumiesz.
Puste słowa nie znaczą nic.
Nie, nie ty nie wiesz, bo skąd masz wiedzieć
czym jest ciemność, która mnie otacza,
wieczny mrok, znienawidzony mrok
i w jego głębi duszący strach.
Jeden dzień skąpany w strudze słońca,
pełen barw jeden dzień...
Czy to tak dużo, o tak dużo proszę?
Jeden zwykły dzień.
Pamiętam jak, jak chciało mi się żyć,
jak bardzo cieszył każdy świt.
Nagle przerwany kolorowy film,
zgasły światła, nastała noc.
Jak wyglądasz? Skąd to wiedzieć mam.
Twój głos i zapach - to jedyne znam.
Co z nami będzie? A co może być
kiedy ciemność zatrzasnęła drzwi?
Dżem, z płyty "Pod wiatr"
sobota, 13 września 2008
ZAGUBIENI W HISTORII
o pamięci brzeg stromy uderza znów...
Krwawych nocy, krwawych świtów zapach mdły,
żar walki, śmierci chłód w lustrze wody lśni.
Zapadła czerwono-czarna kurtyna,
skrzydłami jęku, bólu okryła świat,
w złym dramacie zaczęli ludzie grać i
pod maskami stracili własne twarze.
Zagubieni w historii, zagubieni,
zatopieni w kałuży nienawiści,
w wir rzuceni, w wir cieni własnych myśli,
zastygli w krwawym odruchu ataku.
Dziś nasze oczy otwiera prawdy wiatr,
na piasku wojny martwy Twój został ślad,
karabin i kula rdzawa Twoją krwią,
tylko marzenia gdzieś w niebie skryły się.
Opadła czerwono-czarna kurtyna,
gdyś nocą życie za życie brata dał...
Niech światło miłości zwróci ludziom twarz,
niech okrywa nas braterstwa jedwabny płaszcz.
sobota, 6 września 2008
Widzieć Cel
szczerze mówiąc poeta czaruje -
aby myśl żyła słowem,
a nie umarła wyrazem.
sobota, 30 sierpnia 2008
KRAJOBRAZ NOCY
wokół same lustra otaczają ich,
nie widzą nic, nie, nie słyszą nic, nic nie czują...
Dżem, Wokół sami lunatycy
niech szkarłatny blask kolejnego papierosa nie prowadzi Cię,
śpij spokojnie, bo ktoś powiedział, że życie jest snem,
a jeśli życie to tylko sen, dlaczego, dlaczego ja nie śpię?
Czarne myśli, czarne jak kruki, na mym oknie przysiadły,
ich ślepe, głębokie oczy wypatrują mego serca upadku,
by rzucić się, by przygnieść mnie, by polała się krew,
krew dziwna, niewidzialna, nikt nie zmyje jej.
Uśpiony świat cicho oddycha, nieświadomy swego snu,
chcę krzyczeć, nie mogę, samotność tak dusi mnie,
ta samotność paląca - oderwijcie ją od duszy mej,
mamo zbudź się i powiedz, że słońce nie jest złudzeniem...
Naiwne, nieme wołania, jak echo wśród skał gubią się,
próżno szukam zrozumienia, tej bezsenności nie leczy się,
nikt nie przyjdzie, nie zobaczy, nie usłyszy mnie,
każdy pogrążony we własnym koszmarze lub śnie...
piątek, 29 sierpnia 2008
PAN W CZARNYM KAPELUSZU
między nami mury świata i czasu, lecz my znamy się.
To on kiedyś przyszedł, w gwiezdnym blasku nocy,
czarny płaszcz i kapelusz, smutne, piękne oczy.
Nie pytaj mnie wciąż, czemu drzwi nie były zamknięte,
zapomniałaś już, jak żyje się, kiedy ma się za duże serce?
W za dużym sercu - za dużo myśli, zbyt głębokie morze szumi,
a inni, przecież inni ludzie po suchym lądzie włóczą się,
oddychający ziemią nie pojmą zatopionych w szaroniebieskiej wodzie,
więc nie dziw się, bo i Ty chciałaś, by ktoś nosił Twoje oczy.
Smutne oczy, smutne jak moje, spod kapelusza wyłaniały się,
nie było słów, śpiewaliśmy ciągle, ja o nim, a on o mnie.
Nie oburzaj się wciąż, czemu rozumiemy swój język dusz -
my, nie spieszący się na świat, urodzeni bez szans na ziemski raj.
Między nami mury świata i czasu, lecz my znamy się,
znamy się tylko ze snów, to nie dziwi mnie.
poniedziałek, 25 sierpnia 2008
36 GODZIN
Któregoś dnia, a był to nawet piękny dzień,
spadło z nieba słońce, martwe runęło na ziemię
i nie pamiętam już nic, nie wiem co stało się -
długi lot, noc i chłód, który w żyłach zamroził krew.
Po co mi oczy, w ciemności nie dojrzą niczego,
nie ma tu nawet strachu, własne myśli tylko przerażają mnie,
ta dziwna wszechobcość - świat o śmierć potknął się,
noc i dzień nie różnią się, doba 36 godzin trwa.
Zabrali mi sen, zabrali, pewnie bali się,
że jeśli zasnę nie będę chciała już obudzić się,
lecz ja wiem, wiem ile jest warta droga mojego życia
i gdy nogi znów połamią się, na skrzydłach do końca polecę.
36 godzin - pustych jak bólu śpiew,
36 godzin, 36 daremnych łez.
Gdy sen nie przyjdzie, nie próbuj sam zasnąć, nie,
nie lękaj się o oddech, kiedy toniesz, to jeszcze nie koniec,
nie żałuj słońca, bo słońce na ziemi odbiciem światła jest,
jeśli ciemność przepłyniesz, zobaczysz, gdzie mieszka Sens.
piątek, 22 sierpnia 2008
BLIŻEJ NIEBA
Blask dni spokojnych jak sen urwał się,
jak ptak słoneczny horyzontu przeszył granicę
i co mi zostało - noc, pustka i chłód,
a myślałam, że go znam, że potrafię narysować ból.
Którejś nocy w piekle zostawiłeś Panie mnie,
lecz to nie był koniec, nie był to koniec, nie,
życie płynęło, świat dalej kręcił się,
a w moje serce wedrzeć chciała się śmierć.
Bo piekło to nie żar, strachu i jęku hymn,
piekło to pustynia, pustynia lodu i wiecznej ciszy,
świat, w którym jak słońce za chmury schowałeś się
i nie umiem, nie mogę znów odnaleźć Cię.
Samotność jak nóż, duszę na kawałki tnie,
gdzie Ciebie nie ma, tam wszystko kończy się,
lecz tak być musi, tej drogi smak muszę znać,
a u jej bramy czekasz w blasku wschodzących gwiazd.
Bliżej nieba będę, gdy za rękę znów weźmiesz mnie,
kiedy za plecami zostaną martwe piaski pustyni.
Cóż z tego, że w wyobraźni inny jawił się świat,
cóż z tego, że ta droga łatwiejszą wydawała się?
Słowa nie cofnę, nie zmienię, zawrócić nie chcę,
nawet gdy po gruzach szczęścia przyjdzie iść,
nawet gdy świat zbolały na barkach serca trzeba będzie nieść...
niedziela, 17 sierpnia 2008
NAJWIĘKSZE MARZENIE
masz wszakże to, czego wielu nie może mieć, o nie.
Trwały dom, za oknem zielony śpiewa ptak,
przyjaciół piękny bukiet - kwiatów niewiędnących czar,
poezji oddech, pod poduszką księga mądrości otwarta,
więc czemu budzisz niebo, czego jeszcze ci brak?
A gdyby tak przeżyć jeden szczęśliwy dzień,
choć szczęście dla mnie za dużym słowem jest.
Pełnych spokoju godzin szesnaście pragnę, pragnę, o tak,
z uśmiechem się zbudzić, z uśmiechem płynąć w nocną dal,
od wschodu do zachodu nie widzieć zmartwień chmur,
niczego nie ukrywać, nigdy więcej, nie
i nie czuć bólu, nie czuć go wcale.
Niech żadna kropla deszczu, deszczu kropla zła,
nie zmyje radości jednego szczęśliwego dnia.
Nie pytaj czego od życia mogę jeszcze chcieć, o nie,
chyba, że i Ty wiesz, dobrze wiesz, jak to jest -
wciąż walczyć ze sobą o kolejny życia dzień,
co noc żebrać w niebie o krótki, spokojny sen.
Duszony wiecznie łzami, co popłynąć nie mogą, mów
czy zbyt wiele chcę, szczęśliwy dzień za pięknym marzeniem?
sobota, 16 sierpnia 2008
GORZKIEJ CZEKOLADY SMAK
ks. Józef Tischner
Nie prawdy szukaj, tylko kolegów,
kto szuka prawdy zostaje sam.
bo choć jedna jest prawda, każda droga swój język ma.
Robisz to dla nich, wiem, lecz oni nie zrozumieją Cię,
a samotność gorzkiej czekolady ma smak,
smak, który psuje najpiękniejsze dary życia.
Gorzkiej czekolady smak,
już na pamięć, na pamięć znam,
lecz nie podziwiam siebie, o nie,
dobrze wiem - to żadne poświęcenie.
Innego życia nie mogę znać,
innej czekolady nie znam -
i nie chcę brać, nie, nie chcę brać.
Nie pytaj czemu milczę, czemu udaję wciąż,
wolę, jak się uśmiechasz, a gorycz słodyczą staje się.
Lecz kiedy odejdę, bo kiedyś odejdę stąd,
zostawię ci kawałek mej czekolady i wtedy
poczujesz przez chwilę, jak smakowało całe moje życie.
Nie prawdy szukaj, tylko kolegów, na mych błędach się ucz.
piątek, 15 sierpnia 2008
CZARNA KREDKA
Widzisz Panie, dzisiaj znów piszę wiersz,
nie wiem po co i dla kogo on jest,
nie wiem, nie wiem nawet tego czy,
czy to ma jakikolwiek sens.
Czarna kredka dłoń rani jak nóż,
i tylko Ty widzisz ślady krwi w tle,
piękne myśli w bieli kartki konają,
to nie słowa, nie, to zastygłe litery.
Po nocy znów przychodzi noc,
kolejna ciemna, samotna noc...
Mówią mi ludzie, każdy ma nieraz zły dzień,
zły miesiąc, rok, złe życie też zdarza się?
Na pustyni nie odliczam czasu,
na pustyni szukam drogi bez gwiazd,
obcość i cisza otaczają mnie, życie zamarza,
więc to tak łatwo, tak łatwo umierać może świat?
Widzisz Panie, dzisiaj znów piszę wiersz,
z ciemnego nieba, ciemności prószy śnieg...
A ja marzę o tym, marzę, że ktoś nie przeklnie tej,
co dla nieba piechotą do piekła wybrała się.
Beznadziei wiatr piaskiem w oczy tnie,
z oczu łzy płyną, że nie skończyły się dziwi także mnie.
Krew już rozlana, kredka czarna złamała się,
co będzie - wiem, nie boję się, nie.
poniedziałek, 11 sierpnia 2008
MOTYL
gdy kiedyś nie odpiszę na Twój list
nie podniosę słuchawki gdy zadzwonisz
gdy już więcej się nie spotkamy
pomyśl że tak musiało być
czasem wśród ludzi rodzą się motyle
piękne odmienne niezwykłe
za delikatne by żyć
bo żyły zbyt cienkie by szyć nimi przyszłość
oddech zbyt płytki by można mu ufać
myśli kruche bardziej niż szkło
gdy kiedyś nie odpowiem uśmiechem za uśmiech
słowa żadnego nie usłyszysz z mych ust
gdy zamiast mnie znajdziesz zaschniętą kroplę
krwi
pomyśl że tak musiało być
może któregoś dnia obudzisz się
i rozpłynie się w słońcu zły sen
lecz jeśli byłam tylko motylem
spal mnie w swojej pamięci
piątek, 11 lipca 2008
BIAŁY WSCHÓD
Choć macie sami doskonalsze wznieść;
Na nich się jeszcze święty ogień żarzy,
I miłość ludzka stoi tam na straży,
I wy winniście im cześć!
Czy pójdziesz, gdzie słońce wschodzi na biało,
za horyzont ciemności i zła,
serduszkiem czystym zmyjesz krwi łunę, strach -
gwiazda wolności odzyska blask...
Zachodni wiatr nie przynosi chłodu,
na niebie grozy gwiazdy trwogą drżą,
z nieba grozy miast snu prószy ogień i popiół –
to kolejny krwawy zmierzch.
I byłeś tam, sam jeden, bez cienia -
cień okrył świat całunem wszechśmierci,
bladymi rączkami z gruzów domu stawiałeś
barykadę dla Polski.
Pójdziesz tam, gdzie słońce wschodzi na biało,
za horyzont ciemności i zła,
serduszkiem czystym zmyjesz krwi łunę, strach -
gwiazda wolności odzyska blask...
Jeszcze był wczoraj śmiech i zabawki,
drewniany miecz dziś na pół złamany,
od dziś na małym ramieniu wiek ślad swój znaczy
karabinem żelaznym.
Na czole orzeł, nad czołem wyrok,
serce bije między nalotami,
oczy smutkiem pokryte i zimnem ogrzewał
szkarłat krwi przyjaciela.
Poszedłeś, gdzie słońce wschodzi na biało,
za horyzont ciemności i zła,
serduszkiem czystym zmyłeś krwi łunę, strach -
gwiazda wolności zyskała blask...