piątek, 30 listopada 2007

U progu innego wymiaru


piątek, 16 listopada 2007

Spacerując między niebem a ziemią



Henkihieverissä
(fiń. 'u progu śmierci')

wtorek, 13 listopada 2007

Zasnąć w ciszy


Karol Wojtyła
WYBRZEŻA PEŁNE CISZY



5.
Miłość mi wszystko wyjaśniła,

miłość wszystko rozwiązała –

dlatego uwielbiam tę Miłość,

gdziekolwiek by przebywała.


A, że się stałem równiną dla cichego otwartą przepływu,
w którym nie ma nic z fali huczącej, nie opartej o tęczowe pnie,

ale wiele jest z fali kojącej, która światło w głębinach odkrywa

i tą światłością po liściach nie osrebrzonych tchnie.


Więc, w takiej ciszy ukryty ja - liść,

oswobodzony od wiatru,

już się nie troskam o żaden z upadających dni,

gdy wiem, że wszystkie upadną.


Światłość ukryta jest w ciemności, lecz ciemność jej nie ogrnęła...


... w tym niewiedzy stanie

jest najwyższe poznanie.
św. Jan od Krzyża



Nieraz wnętrze człowieka porównuje się do ciemnego labiryntu, w którym porusza się po omacku, często zagubiony w sobie i w tym, co go otacza... Lecz, czy ktoś, kto otrzymał więcej światła pojmowania znajduje się w lepszej sytuacji? Paradoksalnie, ale nie. Ciemność labiryntu jest niczym w porównaniu z jego wielkością i skomplikowaną strukturą, którą można zobaczyć dopiero w świetle. Z jego ukrytą prawdą. Najgłębsze poznanie jest wielką radością, ale równocześnie olbrzymim balastem i wyzwaniem. Człowiek, który pojmuje jest w rzeczywistości zanurzony w jeszcze większym zdumieniu, większej niewiedzy i ciemności. W większym zagubieniu. I znów paradoksalnie, to właśnie w owej niewiedzy, ciemności czy zagubieniu znajduje się najwyższa mądrość i siła...


W założeniu miały to być luźne myśli, ale znów wyszło hiperfilozoficzne. Chyba trzeba będzie się postarać o skierowanie ducha na odwyk :)

sobota, 10 listopada 2007

Przeszłość, Przyszłość, Teraźniejszość...


Zapadł zmrok, mgła szerokim płaszczem otuliła zasypiającą w dole wioskę. Okrągły księżyc świecił jasno, a na czystym niebie z każdą chwilą mrugało więcej gwiazd. Siedzieliśmy wciąż w ciszy pod drzewem, kontemplując narodziny nocy, wsłuchując się w równy oddech pogrążonych we śnie gór. Po prostu milczeliśmy sobie, jak starzy przyjaciele i było nam dobrze. Przynajmniej do czasu aż zaczął buszować przenikliwy wiatr. Robiło się coraz zimniej i miałem szczerą ochotę wracać do namiotu, ale czułem jak ważyły się w nim niespokojne myśli, które lada moment mogły wybuchnąć w postaci filozoficznego wykładu, który zawsze rzucał mnie w otchłań zdumienia. Tak, z pewnością nad czymś myślał, zresztą to leżało w jego naturze i było tak oczywiste, jak to, że większość ptaków opanowało sztukę latania. Zacisnąłem więc mocno szczękające zęby i próbowałem podsłuchać o czym szepcą gwiazdy.
- Jerzy – odezwał się niebawem, jak przypuszczałem – czym dla ciebie jest teraźniejszość?
„Zaczęła się zabawa” – pomyślałem.
- Pytam poważnie – dodał, jakby słyszał moje myśli.
- Teraźniejszość? Cóż, to jest to, co dzieje się teraz... To, że siedzimy tu razem, patrzymy w niebo, rozmawiamy.
- To co dzieje się teraz... Ile trwać może „teraz”?
- Hmm, bo ja wiem? Parę sekund, minutę, chwilę... Konrad, na takie pytania nie ma odpowiedzi - uśmiechnąłem się.
- Otóż to. Nie ma i nie będzie odpowiedzi. Dlatego, że nie ma „teraz”. Teraźniejszość nie istnieje na tym świecie... Z tej prostej przyczyny, że nie może ona trwać, sama w sobie nie może być ograniczona przedziałem czasu. Musi istnieć poza czasem. A ponieważ to on rządzi naszym światem i nie można go zatrzymać – nie ma tu przestrzeni dla teraźniejszości. Owo „teraz”, które masz na myśli jest wynikiem oddziaływań pomiędzy przeszłością i przyszłością. Jest ich wypadkową. Pamiętając o przeszłości dążymy do przyszłości. Nieustannie. „Woda, której dotykasz w rzece, jest ostatkiem tej, która przeszła, i początkiem tej, która przyjdzie”. Czas i teraźniejszość wykluczają się wzajemnie. Względność nigdy nie utworzy pary z bezwzględnością, oczywiście z jednym wyjątkiem jakim jest człowiek, który w przedziwny sposób łączy w sobie te dwie rzeczywistości. Miotany pomiędzy tym, co było i tym, co będzie nosi w sobie cząstkę tego, co jest.
- Więc jednak teraźniejszość istnieje – wypaliłem gwałtownie, jak ktoś wyrwany z głębokiego snu.
- Tak, przyjacielu. Istnieje, ale nie na tym świecie. Teraźniejszość znajduje po drugiej stronie życia. Tutaj rzeczywistość opiera się na nieustannym upływie czasu, tam, poza czasem i poza przestrzenią jest ciągła teraźniejszość. Wieczność to nie nieskończona liczba wieków. Wieczność to chwila... chwila, która trwa wiecznie. Widzę, że się rozumiemy – stwierdził.
- Nie, nie rozumiemy się wcale. A właściwie, to ja nie rozumiem ciebie. Mimo, że mówisz logicznie, twoje wywody ani trochę do mnie nie przemawiają.
- Nie da się tego już jaśniej wyjaśnić – powiedział ściszonym głosem.
Nie wiem dlaczego, ale zrobiło się mi go żal. Wyobrażałem sobie, ile trudu musi go kosztować zamknięcie nieuchwytnych myśli w sztywne, proste zdania odpowiednie dla mojego poziomu zrozumienia. Lecz temat, z którym dzisiaj wyskoczył naprawdę mnie przerastał. Nie, to było niemożliwe, aby go zrozumieć, ale mimo wszystko chciałem go słuchać.
- Skąd ty to wszystko wiesz? Skąd możesz wiedzieć, czym jest wieczność? Przecież nie bierzesz tego z powietrza – próbowałem pociągnąć go za język.
- Przeciwnie, właśnie z powietrza. Szczególnie kiedy jest ciemno i wieje wiatr – odpowiedział zupełnie poważnie.
Wkopałem się. Teraz nie wiedziałem nawet czy ironizuje, czy nie chce mi powiedzieć, czy może to metafora, która coś oznacza.
- Ja jakoś nie czuję nic w powietrzu – postawiłem w końcu na metaforę.
- Jerzy, bo tak to już jest – jedni czują inni nie. Dlatego Ci, którzy odkrywają prawdy powinni je przekazywać dalej. Nawet jeśli mają być zrozumiane dopiero w dalekiej przyszłości.
- Tak nie powinno być, to nie jest logiczne. Dlaczego jedni mają dar rozumienia czy zrozumienia, a inni nie? Dlaczego jedni mogą iść drogą jasną i prostą, a inni męczą się, żyją zagubieni w sobie i w świecie? Bóg postąpił niesprawiedliwie – wypaliłem nie mogąc ogarnąć własnych myśli.
Konrad podniósł się bezszelestnie i zadzierając głowę do góry wpatrywał się w ciemne niebo. Nie odezwał się ani słowem, dopiero po dłuższej chwili stanął przede mną. Wydawał się wyższy niż zwykle, otoczony jakąś potęgą, ale wzbudzającą prędzej zaufanie i spokój niż strach. Wiedziałem, że na mnie patrzy i nie wiem czy było to moje przywidzenie, ale dałbym głowę, że jego oczy świeciły wtedy własnym, niepozornym blaskiem.
- Mylisz się Jerzy. Bardzo się mylisz. Nie wszyscy mogą rozumieć. Za to się płaci... sowicie... całym życiem... To nie droga jasna, prosta ani wygodna. To nie droga po której się idzie, to droga na której się balansuje... we mgle i w ciemności, pod niebem bez gwiazd. Samotnie. Światło jest w środku i na końcu... – mówił cichym, dziwnym głosem.
Odwrócił się i poszedł szybkim krokiem w jemu tylko wiadomym kierunku. Zostałem sam, siedziałem wciąż pod drzewem spadając coraz głębiej w otchłań zdumienia. Nie czułem już zimna ani wiatru ani senności. Chyba nie czułem już nic...

poniedziałek, 5 listopada 2007

"May it be"





May it be an evening star
Shines down upon you
May it be when darkness falls
Your heart will be true
You walk a lonely road
Oh! How far you are from home



Mornie utúlië (darkness has come)
Believe and you will find your way
Mornie alantië (darkness has fallen)
A promise lives within you now




May it be the shadows call
Will fly away
May it be you journey on
To light the day
When the night is overcome
You may rise to find the sun




Mornie utúlië (darkness has come)
Believe and you will find your way
Mornie alantië (darkness has fallen)
A promise lives within you now





A promise lives within you now






tekst: utwór May it be - Enya

zdjęcia: Henki

czwartek, 1 listopada 2007

NARODZINY POEZJI

wracając do źródła...



w niezgłębionych odmętach ducha
w milczących wodach ciszy
pośród niezbadanych ścieżek wiecznej mgły
za niedostępnymi wrotami tajemnicy
gdzie nie dochodzi światło świadomości

na kamienistym dnie oceanu mroku
i na najwyższym szczycie światła
od początku pogrążona we śnie
przykryta słabością nierówno oddychała

czekała

aż nadszedł czas powstania ze snu
drgnęła delikatnie struna harfy
zatrzęsły się wrota i w przepaść runęły
opadła na chwilę zdumiona mgła

oto z niepojętych głębin mrocznego oceanu
wynurzyła się
silna ponad własną miarę
tajemnicza
świetlista
piękna

i zatrzymał się czas
umarł na zawsze stary świat
bo w ciemnościach zabłysło światło przedziwne

w noc bezgwiezdną wzeszło słońce

niedziela, 28 października 2007

WE ŚNIE



Zatrzymał się czas... piasek w klepsydrze przesypał się,
zgasły już gwiazdy, jak zgasł w oczach jego jasny blask...

Wschodzące słońce zagląda przez okno,
ciepłe promienie czule głaszczą bladą twarz,
zdumiony wiatr nieruchomo obok przysiadł
i cichym oddechem gładzi złote włosy.
Słowik ogarnięty wzruszeniem, głosu wydobyć nie mógł,
na małym flecie tęskną melodię gra...

Tak cicho odszedł, tak delikatnie... bez słów,
jakby wiedział, że pożegnanie nie znaczy nic.
Wraz z zachodzącym księżycem granice horyzontu przekroczył,
nie poczuł nawet jak śmierć ujęła go za rękę,
jak wpłynął łodzią na błękitne wody nieba...
Nie przerwała mu snu... nie obudził się...

Widzę jego uśmiech, na twarzy otoczonej słonecznym blaskiem
i wiem, że ma teraz jeszcze piękniejsze sny...

sobota, 27 października 2007

PogaDUSZKA ze Śmiercią


Płynie czas, mija w rytmie migocenia gwiazd,
księżyc rozpoczął swój spacer po niebie
i cisza nocna, zasłuchana
w oczekiwanie na sen...

Stuk, stuk... nieśmiałe pukanie,
zimny podmuch płomień świecy zgasił...
Nie, to nie sen ze swymi marzeniami.
To w progu stanęła Śmierć.

-Nie teraz, odejdź, dziś nie mam sił
na bezsensowną wymianę zdań.
Patrzeć juz nie chcę jak kipisz złością, urażona-
i tak cię nie przekonam.

Po co znów o życiu opowiadać mam-
tylko udajesz, że słuchasz
metafory, porównania, symbole, tysiące dźwięków, barw-
i tak nie zrozumiesz.

Odejdź. Powiedz, kogo dziś w drogę wyprawiłaś
i wróć na swe mgliste ścieżki.
Bo możemy jedynie pomilczeć,
jak starzy, dobrzy wrogowie...

Zaczekaj... Ty płaczesz?
Płaczesz nad swoim losem?
Pod nogi Ducha Śmierć łzy wylewa?

...

Świat zwariował.

Ciężar tajemnic


Karol Wojtyła
"NARODZINY WYZNAWCÓW"

5.
Ducha nie ujrzysz nigdy - tylko oczy są zwierciadłem myśli,
którą w połowie drogi spotykam i z wolna zawracam...
(cierpka jagoda milczenia czy słodki ciężar konarów)
pomiędzy okiem a twarzą nieuchwytny przebiega wyścig,
otwiera czoło i twarz... i z cienów ją ogołaca.



wtorek, 23 października 2007

Bezdomni...





Bezdomni... wyklęci... zniszczeni...
Za dużo myśleli... Za dużo robili... Zbyt wiele chcieli - skrawek nieba przynieść na ziemię...

Jeżeli postapisz dobrze, jeżeli zależy ci na dobru - dostaniesz za to po głowie. Czyli nic nowego pod słońcem... Wiele można przetrzymać, głębokiej radości nic zgasić nie może... Do czasu aż zostaniesz porażony, oszołomiony bólem, do czasu aż zniszczony pogrążysz się w cieniu... Wyciagasz ręce do jednych, a drudzy znienacka wbijają nóż w plecy. Świat, nie mogąc cię powstrzymać, próbuje zabić w tobie ducha. Zabić ducha... Zapomniał, że można go jedynie uśpić. Zapomniał, że wystarczy zaledwie lekki powiew nadziei, by powstał z popiołu. I szedł będzie naprzód, silniejszy jeszcze, mocą swego bólu, a cień już nie jak jarzmo na nim, ale jak najpiekniejszy płaszcz, ozdobiony rubinami krwi, pięknem jego ślady będzie znaczył...

Lecz kto z wysokich gór wiatr nadziei przyniesie? Kto zbudzi ducha z głębokiego snu, gdy dzień nadchodzić będzie? Kto w mroku odważy się spojrzeć bólowi w oczy?

Jak świat chce istnieć w blasku dnia, skoro nocą gasi własne gwiazdy...

sobota, 20 października 2007

NIE ŚMIEJ SIĘ!


Znam takie miejsce,

gdzie nie wschodzi słońce,

gdzie wciąż pada deszcz,

gdzie mgła wszystko pokrywa

i gdzie gwiazdy boją się świecić.


Nie śmiej się!


Gdzie nie palą się lampy uliczne,

gdzie w piekarniach nie piecze się chleba

i zamiast niego podaje się kamień.

Nie ma tam miejsca na prawdę,

ucieka ona, jak zbrodniarz między drzewami.


Nie śmiej się!


Świat ludzi z atomów,

utopionych w kałuży obojętności,

zastygłych w odruchu ataku,

porwanych przez czarny huragan,

przyjaciół bierności.


Nie śmiej się!


Gdzie ważnie jest tylko to, co na wierzchu,

gdzie forma przewyższa treść,

gdzie wielkie słowa nie mają znaczenia,

bo uszy są zbyt małe

i gdzie nosi się ciemne okulary.


Nie śmiej się!


Gdzie każdy, kto z pochodnią idzie

jest niszczony,

zbyt mocno w oczy razi...

Gdzie nie ma miejsca na sens.

Gdzie rządzi papier i przeklęta ciecz.


Nie śmiej się!


Pytasz, czy wszyscy?

Nie. Lecz mało jest nie.

I nie ci, których byś się spodziewał.

To nie przesada, tylko

niepospolity obiektywizm.


Czemuż się śmiejesz?


To nie jest bajka.

To miejsce naprawdę istnieje.

Niedaleko, całkiem blisko.

Na tej pięknej ziemi

zabito mojego przyjaciela...

wtorek, 16 października 2007

CAŁY TY




Widzę.
Machasz do mnie ze szczytu góry,
celu wszystkiego.
Pamiętam.
Byłeś strasznie uparty.
Deszcz wciąż padał,
ale ty nie chciałeś
nosić parasola.
Mówiłeś, że musisz
mieć wolne ręce,
dla nich.
Lecz On nie pozwolił,
byś tak mocno moknął,
pelerynę zarzucił na ciebie.
I tak miałeś mokrą głowę,
bo ściągałeś kaptur
by lepiej słyszeć.
Cały ty.
Czekasz teraz na następnych.
Przyjdą.
Wiem.
Może niewielu,
ale prawdziwych.

poniedziałek, 15 października 2007

PRZYCHODZISZ


W delikatnym powiewie wiosennego wiatru,
W promieniach wschodzącego słońca,
Jasnozłotymi pocałunkami budzących uśpione pąki
Białej róży...

przychodzisz

W samotnej balladzie słowika,
Przy akompaniamencie szeleszczących liści,
W słodkim zapachu niewiędnących kwiatów,
Których imienia nie zna nikt...

przychodzisz

W ciszy wędrujących po niebie chmur,
Wśród nieodkrytych barw tysiąca tęcz,
W ogromie ciemnozielonych mórz -
Nie zostawiając śladu na piasku...

przychodzisz

Z jaśniejącymi oczami, uśmiechem miłości,
Kołysząc, tuląc duszę w ramionach,
Wlewając do serca bezdenną głębię radości...

Do każdego, kto drzwi izdebki swej otworzy...
przychodzisz

Ciemną nocą, przy blasku niegasnących gwiazd,
Ciszej niż po niebie płynący księżyc,
Nie wstydząc się bólu, nie chowając ran,
Z jaśniejącymi łzami zraszającymi zlęknioną ziemię...

Z żalem i skargą na zabarykadowane drzwi, do mnie
przychodzisz



piątek, 12 października 2007

Niebo przybliżyło się... w ciszy runęło w serce...


Karol Wojtyła
WYBRZEŻA PEŁNE CISZY

1.
Dalekie wybrzeża ciszy zaczynają się tuż za progiem.
Nie przefruniesz tamtędy jak ptak.
Musisz stanąć i patrzeć coraz głębiej i głębiej,
aż nie zdołasz już odchylić duszy od dna.

Tam już spojrzeń żadna zieleń nie nasyci,
nie powrócą oczy uwięzione.
Myślałeś, że cię życie ukryje przed tamtym Życiem
w głębiny przechylonym.

Z nurtu tego - to wiedz - że nie ma powrotu.
Objęty tajemniczym pięknem wieczności!
Trwać i trwać. Nie przerywać odlotów
cieniom, tylko trwać coraz jaśniej i prościej.

Tymczasem wciąż ustępujesz przed Kimś, co stamtąd nadchodzi
zamykając za sobą drzwi izdebki maleńkiej -
a idąc krok łagodzi
- i tą ciszą trafia najgłębiej.

poniedziałek, 8 października 2007

MOŻE ROZUMIEM




Może zbyt wcześnie, by dotykać dna.
Może trzeba było nie zgodzić się...
Odmówić? Złamać? Nie nauczyłeś mnie.

Może za daleko, może za głęboko.
Lecz za późno już na odwrót, woda do oczu wdarła się
i zachłysnęłam się ogromem w kropli zamkniętym,
potężnym głosem, który milczeniem rozbrzmiewa.
Zewsząd fale tajemnic otoczyły mnie.
I tylko strach nie przypłynął. Przestraszył się.

(Niebo runęło w ciszy na głowę, lecz nie przygniotło mnie.
A może wcale nie spadło?
Może tylko przybliżyło się...
Niebo runęło we mnie.)

Może zbyt szybko chcę płynąć,
lecz czas mija szybciej niż potrafi.
I może zbyt zuchwale przyglądam się krawędzi,
którą zburzyłeś. Jedyna granica rozmyła się.
Ach, chcę tonąć, tonąć wciąż!
Nie budzić się, nie czekać na sen...

Może nie płynę na dno, lecz w głębię.
Dna szukać nie muszę, jest blisko –
Sens mieszka we mnie
.


czwartek, 4 października 2007

OCZY DUCHA - wygrzebane z szuflady czasu


nie patrz w moje oczy
kiedy nie chcę
nie patrz w oczy szklane
pozbawione dna
nie patrz kiedy stają się zwierciadłem
duszy

nie pochylaj się nad taflą
prawdy
sparzysz się wodą
z jeziora ognia
a ja nie zdmuchnę żaru
przecież nie oddycham
i nie budź mnie
kiedy chcę śnić

zostaw dzieła tajemnic na półkach
zakurzonych

zaczekaj
jutro opadnie niewidzialna mgła
blask słońca roztopi mury
i wejdziesz chwiejnym krokiem
na ścieżkę wąską i śliską
wyściełaną krwawymi kwiatami
i złotymi kamieniami
drogę którą się nie idzie
drogę na której się balansuje

wtedy zabiorę cię
a teraz
nie patrz w moje oczy

kiedy świecą

niedziela, 30 września 2007

Tu i teraz: wybuch dojrzały


Aby wejść na szczyt, trzeba odbić się od dna...
Bo nie zrozumie głębi szczytu ten, kto nie pojął głębi dna...
Nie poczujesz smaku szczęścia, jeśli nie piłeś ze studni bólu...
Największe rzeczy rodzą się w cierpieniu, w ciszy i w tajemnicy...



Karol Wojtyła
SCHIZOTYMIK


Są takie chwile głuche, chwile beznadziejne
- czy wydobędę jeszcze z siebie myśl, czy z serca ciepło wykrzeszę?

Nie zrywaj wówczas ze mną, gniewem moim wtedy się nie przejmuj.
To nie jest gniew, to nic - to tylko puste wybrzeże.

Lecz wtedy tak bardzo mi ciąży nawet najlżejszy ciężar.
Idę, lecz cały stoję, nie czuję żadnego ruchu.
Pamiętaj wówczas - nie stoisz, lecz w ciszy te siły się prężą,
które odnajdą swą drogę, te siły, które wybuchną.

I wtedy znów - nie gwałtownie, nie cały sobą naraz
rozkładaj momenty serca, rozkładaj napór woli.
W gorączkowym blasku źrenic niech się natychmiast nie spala
to, co rośnie w okresach zastoju.



To już za mną


Karol Wojtyła
MELANCHOLIK


Nie chciałem wziąść. Zbyt długo we mnie waży się ból,
zrazu przyjęty dość słabo -
waży się w wyobraźni i toczy z wolna jak mól,
jak rdza zużywa żelazo.

Ach, wypłynąć z nurtu ukrytego i przejść poza bólu przedsmak!
Jest życie, proste i wielkie - jego głębia nie kończy się we mnie.
Rzeczywistość bardziej jest wspaniała niźli bolesna.
Zrównoważyć to wszystko nareszcie gestem dojrzałym i pewnym!

Nie wracać po tyle razy, lecz iść i dźwigać po prostu
w równym odstępie godzin tę całą subtelną strukturę,
która w granicach mózgu tak łatwo przemienia się w rozstój,
a sama w sobie zmęczeniem jest bardziej niż bólem.

I może bardziej być z Nim niż z sobą tylko,
bardziej być z Nim -
odsunąć grozę spraw na tyle,
by wystarczał zwyczajny czyn.



sobota, 29 września 2007

GÓRA ŻYCIA





Gdy znów zacznie padać ciemny deszcz,
szukaj najpiękniejszej z gór,
tej zbudowanej ze skał miłości,
góry milczącego poematu nowego życia,
na której łza w uśmiech się przemienia.
Słuchaj melodii wschodzącego słońca
i zagraj ją w dolinie.
Nie umiesz grać? Już umiesz.
Tylko się nie bój.